Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.

to teraz pono nie pora, po sądach może zechcecie ze mną zejść za Grodzką bramę do gospody pod murzynami na przekąskę i kubek miodu, tam bym mógł się rozmówić swobodniej.
— Hę? po sądach? — spytał Prozorowicz oblizując się. — Dobrze, ale pod murzynami, wiem, kiepski miód, ja wam pokażę lepszy i bliżej, niedochodząc na Żydowszczyznę.
— A zatem verbum nobile? — rzekł młody palestrant.
Debet esse stabile — dodał uśmiechając się Prozorowicz.
Kiwnęli sobie głowami.
— Ale powiedzcie no, o co to mnie pytać macie — rzekł z cicha, pochylając się przez stół eks-mecenas — zbiorę tymczasem myśli i poszperam po starej głowie.
— Widzieliście tego, co to ostatni wchodził na wschody?
— W granatowym kontuszu i wytartych niedźwiadkach?
— Tego samego! Wszyscy go tu znają a ja o nim nic nie wiem. Dowiedziałem się jego nazwiska, powinien by mi być krewny. Chciałbym się o nim dowiedzieć; a przytem toć to za katy, uważam ciekawa figura!
— A jakże nie! — śmiejąc się odpowiedział Prozorowicz — to najciekawszy człowiek pod nasze czasy w Lublinie! Ale o nim gadać wiele, bardzo wiele! stanie na dwa dni, i dwa garnce miodu. A lepiej waść trafić jak do mnie nie mogłeś, bo go znam jak swoją kieszeń i wiem jego procedencją, jak nikt dokładniej. Oj to człowiek! to człowiek! umiał sobie na świecie dać rady! Już co umiał to umiał. Sprytne licho i szczęści mu się gdyby komu dobremu. Ja co go pamiętam łatano, odarto, goło, dziurawo, ot doczekałem się sam nędzy na stare lata, a jemu jak idzie tak idzie, z płatka mosanie. Pod szczęśliwą się gwiazdą urodził, ale jeśli są niepoczciwe astra, to pod najniepoczciwszą! — Jeden to, powiem waści, z tych łotrów, jacy się nie często rodzą!