po miejskiem błocie, żwawo i z tą obojętnością na oczy ludzi, którą daje najwyższa nędza, lub największe tylko szczęście. Młody palestrant nie raz powstydził się w duchu swego towarzysza, widząc że zwracali oba oczy, tłumnie przechodzącego ludu; Prozorowicz ani się obejrzał co do koła się działo, ani się zdawał troszczyć o ciekawie pogardliwe rzucane na niego wejrzenia. On już oswojony był ze swojem położeniem.
— Mości — a — zapomniałem popytać, rzekł zastanawiając się wśród ulicy Prozorowicz — jak się waćpan zowiesz?
— Bartłomiej Paprocki — odpowiedział szybko palestrant rumieniąc się pod wejrzeniami przechodzących.
— A! imie i nazwisko sławnego olim, autora Herbów Rycerstwa Polskiego i Gwiazda cnoty. Nazwisko naszego Maleparty. Ale nie myśl waćpan, abyś mu przeto miał być krewny! — Licho to wie, zkąd się wzięło. Tandem, trzeba mi waści oznajmić, że nim pójdziemy na ten miód zawołany, muszę na kwaterę odnieść manatki. Czy chcesz poczekać na mnie kędy — czy?
— Pójdziemy razem; chodźmy! — odrzekł palestrant, któremu pilno było ruszyć dalej, aby nań ludzie nie patrzali, bo mu się zdało że wszystkich oczy zwrócone na nich.
— Ale bo to — powolnie odpowiedział stojąc w miejscu Prozorowicz — waść nie wiesz gdzie ja mieszkam. Dla takiego jak ja chudeusza, w mieście lokaty nie było, musiałem się wynieść na Żydowszczyznę, między niewiernych! A cóż robić z biedy!
— Ależ idźmy — rzekł niecierpliwiąc się palestrant.
— Tu niedaleczko za Grodzką; tylko błota po uszy, a jeźli masz bóty lepsze od moich nie życzę się puszczać, bo srogie kałuże, możesz postradać obówie.
— Damy sobie rady! — zawołał ruszając się z miejsca młody Bartosz.
— A zatem, dalej w drogę! — I Prozorowicz dźwignął swoje zawiniątko czerwone szybko posuwając się znowu naprzód. Minęli pełną zgiełku Grodzką ulicę, a zniżając się ku bramie, dzielącej ją od Żydowskiego
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.