wyłamanych, czerniały różnej miary, różno szybne, często papierem zaklejone lub gałganami zatkane okienka. A na balaskach, na słupach, na sznurach od dachów wiszących, miljona barw rozmaitych, najdziwniejszych kształtów, czepiały się bielizny, stroje, łachmany: podarte koszule, fartuchy, kaftany, czepce, spódnice, suknie w dziwne festony, unosiły się do góry i zniżały ku ziemi.
Niektóre domy całkiem były, zawieszone bielizną i sukniami, widocznie żydowskiemi. Gdzieindziej dla ozdoby balustrad, schły do góry dnem wywrócone na kołkach garnuszki, garnki, doniczki, hładysze, ceberki.
Od ulicy wsparte na słupkach facjaty, drewnianych i murowanych kamienic, stroiły się w rozmaite szyldy. Tu było schronienie partaczy, co nie należąc do cechów miejskich, taniej od majstrów cechowych, ale kto wie jak partolili wszystko, począwszy od trzewików, a skończywszy na złotniczych wyrobach. Liczne znaki szynków i winiarni, mnóstwo balwierskich miedniczek i krawieckich nożyc, wahały się wywieszone na długich tykach z okien, poddaszy i strychów. Drzwi i okiennice domów malowane czerwono, zielono, żółto i niebiesko, służyły także za znaki. Na nich lokatorowie stali, mieli wymalowane swoje szyldy. Tu dowcip malarzy wysilał się na koncepta, aby zachęcić do szynkowni lub garkuchni; zwabić do balwierza; naiwny pęzel sztukmistrza, bił się nieraz z dobrą nawet, ale nieumiejętnie wyrażoną myślą. Ileż to razy aby być wielkim artystą, brak bazgraczowi, aby był — artystą tylko!!
Wśród tych domostw tak brudnych, a tak ożywionych mnóstwem znaków, draperji improwizowanych, naczyń itd. snuła się ludność, której byś zdaje się żadną siłą nie potrafił pomieścić w ciasnych kamieniczkach całego żydowskiego miasta. Ulica roiła się, wrzała, szumiała i od brzasku do nocy nie była próżną na chwilę. Ruch na niej był nieustanny, czarni żydzi w lisich kapuzach i okrągłych z ogromnemi skrzydły kapeluszach, żydowice pstrokate, bachury odarte, piesi, konni, brykowi, wózkowi, wozowi, nieustannie snuli się a snuli, potrącając, mijając, krzycząc, kłócąc, witając, szachrując,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.