Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

żyli, choć ja do niego nigdy przywiązać się nie mogłem, ani mu się otworzyć.
— Zkądże on jest? kto?
— O! ależ powoli! powoli! Mości panie, przyjdziemy do tego, przyjdziemy. Potrzeba naprzód, abym ci powiedział, jakem go poznał. Masz waszmość wiedzieć, że ja jestem dobrze starszy od niego. Byłem już aplikantem od kilku lat, tu w Lublinie, przy trybunale i oczekiwałem tylko chwili, w której memu mecenasowi, spodoba się, wypróbowawszy sił moich, wyprowadzić mnie na człeka dając mi sprawę jaką, gdy razu jednego... Ale poczekaj no aspan, zaraz to opowiem.
Stary łyknął miodu — dalipan, nie zły miód! — mówił dalej.
— Jednego tedy razu, mości panie, stałem ja sobie na wschodach, jako to i teraz młoda palestra staje w czasie sądowym, baraszkując a wesoło czas przepędzając, gdy postrzegłem po raz pierwszy, może czternasto- może pietnasto-letniego chłopca, odartego, w pół nago, bladego, wyżółkłego, co wychyliwszy się przez drzwi, prosił przechodzących jałmużny.
A nie prosił jako wszyscy, ale z dodatkiem:
— Dajcie grosz ubogiemu sierocie, szlachcicowi, szlachcicowi!
— Szlachcicowi! myślę sobie, i mówię do Zeleźnickiego, co stał przy mnie, jak dziś pamiętam: — Słyszysz waść, toż to się ten urwipołeć, gołota, szlachcicem mieni.
— Od Adama! — odpowiedział mi śmiejąc się Zeleźnicki. Ciekawość mnie ruszyła, bo i nie było co robić, a siaki taki stojąc na wschodach ziewał; poszedłem na dół i dobywszy z mieszka grosz, nuż pytać te chłopię.
— Cóż to ty za szlachcic?
— Z pod Sandomierza, odpowiedział, zowię się Paprocki, rodzice mnie odumarli małym, zubożeli, ostatni zagon przedawszy; ze zgryzoty pono jedno po drugiem, pod kościołem pokończyli. Krewni i znać nie chcą ubogiego, muszę się tak ot włóczyć prosząc lito-