chłoszcząc i obiecując drugie tyle, jeźlibym się kiedy pokazał tam znowu. Poszedłem! Wielka brała mnie ochota ognia podłożyć pod ostatnią stodołę, ale nie było krzesiwa! Dobrze im było nie głodnym i spokojnym wychłostać ubogiego sierotę, co nie mając strawy, zjadł u nich gruszkę z ogrodu, wyciągnął kawał chleba z torby!
Od tego czasu puściłem się na włóczęgę, od wsi do wsi, na żebraninę od dworu do dworu. Nie ma co mówić o tem, a gdyby wam panowie opowiedzieć wszystko, gdyby opisać tego życia mizernego lat kilka, włosy by wam powstały na głowie! Na cały biały świat, jak świat szeroki, żywej dla mnie duszy; nigdzie swojego kąta, nigdzie znajomego, nawet psa!
Ludzie dawszy jałmużnę, zamykają drzwi przed nosem, psy warczą i za łytki chwytają. W burzę chyba pod starą gdzie gruszą się przytulić, albo pod parkanem; nawet z karczmy żyd ubogiego wypycha. A z pleców jak opadnie łachmana ostatek, póki się doczekasz ludzkiej litości, świecisz cielskiem długo! długo! Ludzka litość, panowie, oj bodaj jej nie potrzebować, nie rychło przychodzi i nie długo trwa a opłacić ją potrzeba! Toćem i tego doświadczył. Jednego razu zwlokłem się do wsi pod plebanją, i zmorzony głodem, drogą, chłodem, upadłem na przyzbie domostwa podle kościoła, nie mogąc już iść dalej. Stary dzwonnik wyszedł, spojrzał i spytał: Co ty za jeden?
— Ubogi — sierota!
— A po cóżeś się tu położył?
— Bo dalej iść nie podążam.
— Cóż to, chory jesteś?
— Albo ja wiem co to zdrowie, że się mnie pytacie, czym ja chory? Dajcie mi pokój i niechaj już skończę.
— A co to ty myślisz tu umierać! zakrzyczał dzwonnik.
Nadszedł jakoś na to pleban.
Znowu pytania. — Dajcie mi pokój — rzekłem, bo i gadać już nie mogę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.