Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie wiem co tam jemu się stało, ale proboszcz kazał mi dać co zjeść i pozwolił przenocować w szkole, choć dzwonnik z organistą gardłowali się przeciw temu, żeby lada włóczęgi zbierać po drogach. Nazajutrz (widać popychadła potrzebowali) pozwolili mi zostać przy szkole i dali siaki taki przyodziewek. Oj, żyłem ja tam rok, ale go całe życie pamiętać będę. Dat mi się we znaki! Pędzali mię jak bydlę — ten sobie, ten sobie — poczciwy ksiądz, prawda nie, ale dzwonnik, organista, aż do starej baby co im jeść gotowała i młodej narzeczonej organisty, każdy się wysługiwał za mizerny kawałek chleba, że osła by byli zamęczyli. Skoro świt, Janko na nogi, ruszaj tam; wróciłeś, idź gdzieindziej. I cały Boży dzień z miejsca na miejsce, ani nogom spocząć, ani plecom. Nie wiem jak i kiedy nauczyłem się w szkółce przy pauperach trochę czytać i pisać.
— Ehe, to ty i pisać umiesz? — zawołaliśmy do koła.
— Był już czas zapomnieć, odpowiedział chłopiec, bom tam długo nie wytrzymał, a puścił się znowu na włóczęgę, tak mi omierzło to życie. — Jak wypchnęli mnie jednego ranku, to mnie więcej nie zobaczyli.
Poszedłem znowu na wędrówkę, i znowu na nędzę; aleć tak choć chleba nieraz brakło, to się człek przynajmniej kija nie bał i pana nie znał.
A my znowu w śmiech, a chłopiec dalej prawi.
— Ot nie ma co więcej wam mówić, dacie drugiego tynfa, to się wam pokłonię.
Bardzo nas to mosanie zastanowiło, że ta nędzota tak sprytnie nam opowiedzieć o sobie potrafiła. Nuż my tedy w rady, jakby mu pomódz; a on stojąc śmieje się.
— Czego ty się śmiejesz?
— Błaznujecie pankowie — rzekł chłopiec — nie macie co robić, to udajecie, że wam bardzo na sercu cudza bieda!
Chcieliśmy go wytrzepać po grzbiecie za to zuchwalstwo, ale w tej chwili jakoś wziął się szmer na