wschodach, bo sądy się skończyły, i deputaci, i mecenasi i co było na górze, schodzić poczęli.
Myśmy jeszcze stali przy chłopcu, który rękę wyciągnąwszy, wrzeszczał na całe gardło do przechodzących:
— Dla miłości Pana Boga, dajcie grosz szlachcicowi — sierocie! — Dajcie grosz! dla miłości Pana Boga!...
Siaki taki rzucił mu na rękę groszaka, aż nadszedł, jak dziś pamiętam, sławny pod owe czasy mecenas Przepiórkowski. Był to mościpanie osobliwszy człowiek. Głowa co się nazywa, tęga, serce jak łaźnia publiczna, otwarte dla każdego; litościwy aż do zbytku. — Czoło zawsze podniesione i wesołe, na ustach w czasach ucisku i biedy jednostajny zawsze uśmiech. Kochała go cała palestra, jak ojca rodzonego, bo komu mógł dopomagał, a nikomu nie zaszkodził nigdy. Mawiał on nieraz kiedy mu wyrzucali zbyteczną jego dobroć:
— Karać to do Pana Boga należy, męczyć to szatańska rzecz, a choć trochę dobrego człowiek człowiekowi, kiedy może, zawsze powinien uczynić. Nie patrzę komu robię, ale patrzę co czynię.
Taki to był ten Przepiórkowski. Otóż on właśnie nadchodził, a chłopiec jakby na toż, wyciągnął rękę i wykrzyknął po swojemu do niego:
— Dla miłości Pana Boga, dajcie grosz szlachcicowi-sierocie.
Nasz Przepiórkowski, jakby go osadził w miejscu. — Co ty za jeden? zkąd?
My cośmy już tę historję wiedzieli, opowiadamy. On głową kiwa, a niekiedy i marsa nastawi, nareszcie odwróciwszy się do chłopaka, rzekł:
— Chodź za mną.
Ten nieborak uszom nie uwierzył i stoi...
A on mu powtarza — chodź za mną.
— Po co?.
— Dam ci odzienie i opatrzę, abyś się za jałmużną nie włóczył.
Chłopiec się w głowę poskrobał.
— A nie będziecie mnie męczyć, jak tam na plebanji?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.