Mrozicka zobaczywszy pieniądze, posłyszawszy obietnicę, mało nie oszalała z radości i odprowadzając za drzwi błogosławiła go po tysiąc kroć. On się śmiał w duchu, a łajał siebie, że mu ciągle w oczy lazła blada twarzyczka Rózi, która na swojem łóżeczku tak spokojnie spała.
Zaledwie wyszedł, Mrozicka nuż przetrząsać manatków resztę i wyszukiwać ostatniej spuścizny swej, papierów. Zwlekła je zewsząd na jeden stos i owinąwszy w chustkę, czekała przybycia Maleparty.
Obudziła się Rózia; przetarła oczy, chciała biedz sądząc że matka spi, za wodą, za ogniem do sąsiadki, ale się zadziwiła, znalazłszy ją liczącą oberżnięte talary na stoliku.
Z początku przecierała oczy, myśląc że to sen był jeszcze, potem wykrzyknęła wielkim głosem podziwienia:
— Cóżeście zrobili, cóżeście zrobili matko? I rzuciła się jej na szyję.
— Zkąd te pieniądze? powiedz.
— Bóg się ulitował i zesłał nam dobrego człowieka, przyszłość się uśmiecha, nadzieja zabłysła, podziękujmy mu, może odzyskamy choć cząstkę tego, co nam należy — może. Pewna jestem, że nie moich ale twoich Bóg próśb wysłuchał, ty mu więc pierwsza podziękuj, ja z tobą.
I uklękły obie. Maleparta, co się był zawrócił i podedrzwiami słuchał, rzekł do siebie:
— Dobra nasza, łatwo pójdzie sprawa, już Panu Bogu dziękują.