zicka ściskając go za ręce — mówże i radź co mam począć.
— Wiele lat ma córka pani? — spytał Maleparta, jakby namyślając się.
— Szesnasty.
— Mogłaby więc — rzekł po cichu — wyjść za mąż, a człowiek szczęśliwy co by ją poślubił, najsłuszniej by mógł windykować na nią spadającą substancją. Potrzeba tylko aby jej los nadarzył kogo majętnego i znającego się na tem. Bo, jak sama pani wiesz z doświadczenia, nie tak to łatwo dojść choć słusznej, ale zaprzepaszczonej należytości. Tyle lat upłynęło, a ani nieboszczyk jej mąż, ani pani sama, nic uczynić nie potrafiliście.
— Manifestowaliśmy się.
— Manifestować się i płakać każdemu wolno, rzekł patron, ale to do niczego nie prowadzi. — To powiedziawszy, i niechcąc na ten raz nalegać więcej, pożegnał wdowę, zostawiwszy nieco pieniędzy znowu, a zabierając papiery, które ona z chęcią mu powierzyła wszystkie, nie zastanawiając się. Oznajmił przytem, że za parę dni powróci, a wychodząc jeszcze powtórzył:
— Potrzeba nam męża dla panny!
Matka westchnęła głęboko; te słowa bowiem budziły codziennie w jej sercu wrzący niepokój o przyszłości Rózi. Kto ją tak weźmie ubogą, kto ją zobaczy, kto się na niej pozna? Matka marzyła dla niej aniołów, zastępcę godnego po sobie, coby ją całe życie niósł tak kołysząc na ręku, jak ona nosiła, jak ją wypieścił mąż poczciwy.
Z chmurnem czołem usiadła znowu u okna, ale modlić się już nie mogła.
Rózia uwolniona od przytomności Maleparty, który ją trzymał jak przykutą w miejscu, poskoczyła i pobiegła ku matce.
— Prawda — szepnęła łasząc się i zarzucając jej ręce na szyję — że nasz zbawiciel wcale na aniołka dobrego nie wygląda?
— Co też pleciesz moje dziecię, alboż ci się nie podobał?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/68
Ta strona została uwierzytelniona.