Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

próżno zbawcy, porządkowała izdebkę, potrząsała ajerem podłogę, wietrzyła otwierając okno, pościelała łóżko, chowała graciki — on nie przybył. Drzwi stały odryglowane na próżno. Drugiego wieczora pani Mrozicka przypomniawszy sobie, że oddała z rąk wszystkie papiery jakie miała i dowody swoje należytości, z żywą niespokojnością i prawie w gorączce spać się układła. Rózia teraz baczniejsza daleko i nauczona już nieszczęściem badać matkę, śledzić najmniejszego jej ruchu i zmiany twarzy, poznała dobrze co się z nią działo.
Ale młodość silniejsza jest nadzieją swoją której nigdy nie traci, choćby ją tysiąc kroć zawiodła, i Rózia usnęła spokojnie, gdy matka rzucając się po twardem posłaniu, powiek zmrużyć nie mogła.
Nadszedł dzień, a ze dniem nowe oczekiwanie. Oczyszczono izdebkę, wymieciono zwiędły tatarak, kupiono świeżego, uprzątniono rzeczy i oczekiwano gościa. Gdy ku południowi zapukano do drzwi, pani Mrozicka i Rózia razem z żywą niespokojnością poskoczyły ku drzwiom. Nie omyliła ich na ten raz nadzieja, — wszedł Maleparta.
Ale chmurnej twarzy, omglonych i posępnych oczów, straszniejszy niż kiedy, starszy i surowszy, blady i dziwniej pomarszczony. Na chwilę Rózi nawet odwagi myśleć o swojem poświęceniu zabrakło. Zapomniała o postanowieniu udawania wesołości, swobody i zalotnego uśmiechu. Dopiero po chwilce walki z samą sobą, wymogła gwałtem rozjaśnienie czoła i wykrzywienie ust nieszczere.
Maleparta, co przeszłą razą dość niezręcznie wydał się ze swoimi zamiary, teraz zdał się zapominać zupełnie o tem, co w ówczas mówił. Z kwaśną miną powitał wdowę, a na Rózię nie spojrzał nawet i zaczął zaraz utyskiwać na wielkie trudności połączone z wydobyciem od tak dawna zatraconej fortuny, którą ledwie wielkim kosztem odzyskać, wedle niego, było można.
— Tysiące w to włożyć potrzeba, mówił, i kawałek życia na ciężką pracę zaofiarować; a jeszcze zaręczyć