Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

w której siedzieli z palestrantem, zapukał ktoś także. — Był to gospodarz.
— A co Matja?
— A co? nic. To tylko raz, że już późno — rzekł gospodarz kłaniając się — powtóre — dodał z westchnieniem — że się stało nieszczęście u mnie.
— Jakie?
— Dwóch, skarz ich Boże, pijaniców, powadzili się i potłukli, tak że jeden drugiego w pół śmierci przybił. Zbójca uciekł, nadejdzie zaraz pan instygator z rontem i pewnie wszystkich co tu są zabierze do turmy, póki indagacja o występek nie okaże kto winien. A zatem —
— Trzeba uciekać — zawołał palestrant.
— Ej! to nic — mruknął Prozorowicz.
— Aby mi tylko szynkowni nie zamknęli, rzekł Matja, a już przez to samo oniesławią. — I drapał się w głowę.
— A na kiedyż i gdzie koniec historji — zbiegając ze wschodów spytał palestrant.
— Dowiedzcie się jutro tutaj, jeźli chcecie.
— A wiele tam jeszcze do końca zostało?
— Mówiłem wam że długa historja — odkaszlując rzekł Prozorowicz. — Jeszcze ją po części ten miód wyciąga.
— A nie możnaby tak opowiedzić reszty sumaryjnie, niewielą słowy?
— Waćpan bo bardzo niecierpliwy i gorąco kąpany — odparł eks-mecenas.
— Co się tycze gołych faktów, powiedziałbym w trzech słowach, ale tym sposobem człowieka z gruntu nie poznasz, i dowiesz się tylko tego, co już wiedzieć musisz zapewne. Wola wasza.
— A zatem do jutra.
— Jutro niedziela.
— Zejdziemy się wcześniej.
— Dobrze. I można będzie, jeźli nam czasu stanie, dokończyć opowiadania.
— Życzę dobrej nocy.