Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ VI.

Nazajutrz, dzięki wybornemu miodowi, eks-mecenas znalazł się na stanowisku pierwszy, i z pociechą ujrzał, że Matja okupiwszy się jakoś, znów w otwartej gospodarował szynkowni; a co mu miało ubyć gości, to jeszcze się ich liczba ciekawemi powiększyła, dowiadującemi się o wczorajszym wypadku, któren rozmów wszystkich był przedmiotem.
— Cóż tedy dalej mecenasie?
— A na czem stanęliśmy?
— Rózia wyglądała oknem za jakimś nieznajomym przechodniem.
— A ha. Idźmy tedy dalej.
W serduszku dziewczyny kołatało jakieś nieznane uczucie, wpół radosne, wpół smutne. Każde wielkie szczęście człowieka tej jest natury, że się prezentuje przed nim ubrane jak pajac w różnobarwne płaty, połowa jego jasna, pół w cieniu.
W każdej rozkoszy ziemskiej jest coś smutku; ten tylko kto się zaparł świata, a oddał Bogu, nie zna podziału tego w uczuciach swoich.
Wróciła matka, a Rózia jeszcze zadumana na łóżeczku siedziała, i dopiero dla niej wesołą twarzyczkę przybrała, jak dawniej dla nieznajomego w kwiaty, tak teraz dla matki w uśmiech się strojąc. Biedne dziewcze, przez poczciwość kłamać musiało! Parę dni znowu nie było Maleparty, ale ciągłe o nim gadanie. Pani Mrozicka trzeciego dnia wybrała się z domu i spotkała go we drzwiach kamienicy. Chciała się zawrócić, nie puścił jej i zatrzymał.
— Pozwólcie, rzekł, abyśmy się tu rozmówili, choć miejsce nie po temu, ale przy córce nie zawsze mo-