i gdyby nie przyszłość kochanej Rózi tego wymagała, nigdyby pani Mrozicka na ten krok nie miała odwagi. Widząc przebierającą się w ostatki najlepszych sukien matkę, dziewczę ciekawie pytać ją zaczęło, dokąd się wybiera?
— Do znajomych — odpowiedziała krótko niespokojna matka. Strach ją po wyjściu przejmował, bała się czego złego dowiedzieć a musiała iść na zwiady. Nakoniec uściskawszy córkę, która nie śmiejąc już pytać więcej, niespokojnem za matką powiodła tylko okiem, wyszła biedna z bijącem sercem. Rózia została sama, przerażona wyjściem matki, przeczuwająca jakiś wypadek, usiadła na łóżeczku i płakała. Ona gotowa już była przyjąć Malepartę za męża, aby matkę wyswobodzić, ale się jeszcze z myślą tej ofiary zupełnie pogodzić nie mogła. I ilekroć dumała, jak pójdzie przed ołtarz, stawał jej przed oczyma — piękny nieznajomy.
Tymczasem pani Mrozicka, powolnym krokiem, z bijącem sercem szła do regentowej Przyjemskiej, której mieszkanie pamiętała na szczęście. Już zbliżywszy się do domu, chciała się zawrócić, tak jej męztwa zabrakło, ale przemogła wstyd i westchnąwszy tylko, spojrzawszy po sobie otwarła drzwi.
— Jest pani w domu? — spytała.
— Jest. — I odarty służka pokazał na drzwi dolnego mieszkania, w którem po staremu siadywała regentowa. W dwóch komnatach przyciasnych i dość ciemnych, sklepionych jak wszystkie prawie stare kamienice naszych miast, mieścili się państwo regentowstwo, resztę domu w czasie trybunału wynajmując magistratowi na kwaterę deputacką. W tych dwóch komnatach całe było gospodarstwo bezżennego stadła; nagromadzone sprzęty z całego domu, zajmowały pierwszą izbę; w drugiej wielka kotara małżonków, stolik pana regenta zielony, piec kaflowy i zedlów kilka, składały sprzęt cały. Regentowa siedziała w oknie od ulicy i wchodzącej Mrozickiej nie poznała z początku.
Patrzała, patrzała, aż wreszcie porwawszy się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.