Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

Wdowa ani się zastanowiła, że obcy niewiedzieć zkąd i jak o jej położeniu był uwiadomiony, dawał jej te rady; nie pomyślała spytać go o nic, nie zdziwiła się — tylko milcząca pozostała bez ruchu na zydlu.
W tej chwili przybyły porwał za czapkę z piórem leżącą podle niego i pożegnawszy skinieniem głowy regentową, coś jej szepnął i wyszedł.
Szybkim krokiem puścił się on ku ulicy Grodzkiej, pomimo wiosennego deszczu, który lał strumieniem. Jakby go nie czuł młody człowiek, zamyślony cały w sobie pędził przeskakując wezbrane rynsztoki i potrącając przechodniów. Nareszcie zwolnił kroku, doszedłszy do drzwi kamienicy, którą zajmowała pani Mrozicka, zawrócił się w kurytarzyk, odkaszlnął przechodząc nim, obejrzał się, zastanowił i zapukał do drzwi śmiało.
Głos z zewnątrz spytał:
— Kto tam?
— Przyjaciel, znajomy.
— Mojej matki nie ma w domu.
— Wiem o tem — ozwał się przez drzwi przychodzień, przychodzę ztamtąd, gdzie ona jest, od niej.
Ledwie tych słów domówił, odemknęły się drzwiczki i Rózia z podpuchłemi od płaczu oczyma, z rozpuszczonemi włosy, pokazała się przed nim.
— Moja matka? Co się stało mojej matce? Na widok znajomego młodzieńca cofnęła się, zamilkła, zapłoniła i nie wiedziała co mówić więcej.
— Matka mnie nie przysłała, sam przyszedłem, dwa słowa powiem ci tylko. Ten człowiek, którego nazywacie zbawcą, jest najgorszym z ludzi, zastawił na was sidła. Nie poddawaj się i nie idź za niego, bo całem życiem nie opłaczesz twojego nieszczęścia. Jeźli potrzebujecie pomocy, chciejcie ją przyjąć odemnie. Na Boga wyrwijcie się z jego szpon! Ty nie poddawaj się namowom, naleganiom, prośbom i groźbom, i miej nadzieję we mnie. Jutro o tej porze przyjdę tu, spodziewam się was z tej toni wy dźwignąć. Bądź spokojna... — To powiedziawszy zniknął, pięknemi swemi oczyma pozdrowiwszy Rózię, która z podziwienia i