śliwą — ja — jakem się umiała poświęcić, tak się potrafię pomścić. — Maleparta uśmiechnął się szydersko, pokłonił w milczeniu i wyszedł.
Rózia upadła na łóżeczko i płakała, a głowa jej pałała ogniami niesłychanemi, szumiało w niej, przewracało się, łamało, i zdawało się jakby jakiś sen ciężki, niepodobny do rzeczywistości, po niej przeleciał. Nie słyszała jak matka zapukała do drzwi i weszła.
Wdowa była także w tym stanie obłąkania, osłupienia, że nie postrzegła zmiany na twarzy córki; a Rózia prędko się opamiętała, otarła łzy, i prawie wesoła przyszła ją przywitać.
— Matka uścisnęła ją czulej niż kiedy i zalała się łzami.
— Ty płaczesz, co ci to matko?
— Nic, nic, moje dziecię, twoja to dola i przyszłość łzy mi wyciska. Myślę o niej co dzień, co godzina, co chwila; napróżno Boga proszę.
— O! nie troszcz się matko. Bóg dobry, a mnie tak nie wiele potrzeba. Na cóż mi więcej nad to, co mamy, byleś ty była spokojna, zdrowa i weselsza.
Matka pocałowała ją w czoło.
— To okropnie! to okropnie — zawołała — zdaje się że mniej cierpiałam w najsroższem mojem nieszczęściu. Teraz gdy się uśmiechnęła i zgasła nadzieja.
— Jaka nadzieja?
— Wdowa milczała, sparła się na ręku, dumała.
— Słuchaj matko — odezwała się Rózia klękając przed nią. — Nie taj się przedemną, ja wiem wszystko: wiem o propozycjach tego człowieka, wiem o jego obietnicach. Ja go serdecznie pokochałam, tego dobrego anioła naszego, ja się zgadzam na wszystko. Z radością mu się oddam: będziemy spokojni, szczęśliwi. Ty spoczniesz i przestaniesz płakać.
— Zkąd ty to wiesz? — zapytała podnosząc się matka. — Zkąd — powiedz mi?
— On sam mi o wszystkiem powiedział.
— On tu był? — I matka się wzdrygnęła.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.