Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

— Był matuniu, i tak poczciwie, serdecznie mówił o tobie! Wierz mi, on dobry, a choć ludzie...
— O! ludzie! ludzie!
— Ludzie pewnie źle o nim mówią.
— Nie śmiem powtórzyć, dziecię moje.
— Nie wierz temu matko, nie wierz, ja czuję że to fałsze, on poczciwy, on skończy nasze ciężkie, opłakane lata sieroctwa.
— Nie! nie! — zawołała wdowa — ja tego nie chcę; lepiej nędza, lepiej śmierć, niż ciebie mój aniele oddać w szpony nieznajomego człowieka, Bóg wie komu, na jaki los, na jakie życie! Ukochane dziecko moje! Nigdy! nigdy! nie chcę! nie chcę!
— I wolisz matko cierpieć tak, resztę życia w tych cierpieniach wyszafować i zostawić twoje dziecię same jedne na biednym świecie, sierotę.
— Ale ja nie mogę umrzeć! z zapałem wykrzyknęła matka, nie potrafiłabym umrzeć i porzucić tak ciebie. Ty nie wiesz co to serce matki!
I Rózia padła jej do nóg, i ściskały się i płakały.
— A ty matuniu, nie znasz co serce córki. Ja bym była tak szczęśliwą, gdybyś ty była spokojna, gdybyś odetchnęła, gdybyś przestała dniem i nocą męczyć się tą nieznośną przyszłością. Mój Boże, nam tak mało potrzeba! Pozwól matuniu, pozwól, ja pójdę za niego i wszystko się skończy jak sen męczący. Już i mnie to życie cięży kamieniem, już i ja po nużących tych latach wypocząć pragnę. Skończmy to! Bóg nam zsyła pomoc, radę, czemuż ją odpychać?
— A! ty nic nie wiesz Róziu.
— Matko! pojmuję wszystko złe jakiem ludzie spotwarzyć mogą. Ale wszystkoż świętą jest prawdą, co z ich ust wychodzi?
— Cicho! cicho! rzekła wdowa — cicho dziecko! Ty złego ani pojmiesz, ani mu wierzyć możesz! Nie myśl nawet o tym człowieku — spuśćmy się na Boga.
— Ale ja tego chcę, ja żądam, ja pragnę matko, dać mu siebie za spokojność twoją i moją. Ja cię pro-