Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ VII.

— Jakie było pożycie nowego stadia, mówił dalej Prozorowicz, trudno jest opowiedzieć, chociaż o tem wiem z własnych ust żony i jej matki. Zaledwie przyjechali do domu Maleparty, człowiek ten i tak już nienawistny Rózi, zmienił się na jeszcze straszniejszego. Twarz, na której nie wymuszał pożyczanego łagodności wyrazu, co ją czynił tak dziwacznie fałszywą, przybrała minę posępną i niespokojną, usta wciśnięte głęboko, brwi nachmurzone, pomarszczone czoło, ruchy gwałtowne, mowa urywana i chrypliwa, zastąpiły miejsce kociego oblicza i pieszczonego głosu.
Gdy dojechali do domu, Maleparta przeprowadził żonę do pokoju na piętrze, do którego przechodzić było potrzeba drugim zajmowanym przez niego. — Nagie ściany, łóżko niezasłane, stolik niczem niepokryty, ławy proste, oto wszystko co w nim zastała.
Żadnego sprzęcika, żadnej zbytkowej rzeczy. Obok alkierzyk niewielki, wilgotny i smutny, przytykający doń, wyznaczony był dla matki.
— To izba waćpani — rzekł Maleparta do żony — a to dla matki. Nie są one wykwintne i strojne bogato, bo tego spodziewam się żona moja potrzebować nie może. Przywykłyście nędzy i nie idziecie z dostatków, a tu będziecie spokojne.
Wdowa spojrzała, załamała ręce i zwróciła wzrok bolesny na zięcia, jakby go pytać chciała:
— Toż to coś nam obiecał?
On to zrozumiał i sucho odpowiedział:
— Marnować nie mogę ciężko zapracowanego grosza, waćpani wnosisz mi w dom nie fortunę jeszcze, ale proces i koszta, nie możesz wymagać więcej ode-