Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

mnie. Szafować na fatałaszki nie będę, bo żebrać potem nie chcę. A teraz, dodał, jeszcze słóweczko do waćpani.
Odwrócił się do wylękłej żony, która ciągle po nagich ścianach mieszkania poglądając, żałowała już swojej swobodnej izdebki.
— Żona moja powinna mi być pomocą, pociechą, nie zawadą i kłopotem. Taką chcę mieć i taką się po waćpani spodziewam. Ta izba należy do waćpani, reszta domu do mnie. Nic się tu nie dzieje bez mego rozkazu, i ja tylko rozkazuję. Dzień mój zajęty pracą, świegotania nad uszami i bieganiny próżnej nie zniosę: będziesz więc siedzieć u siebie i nie głuszyć mnie żadnym hałasem. To moja izba, gdy w niej będę z kimkolwiek na rozmowie, nie wyjdziesz waćpani chyba zawołana. Nareszcie ostatnia jeszcze przestroga: jestem mściwy, popędliwy, zły, nie życzę mnie draźnić. Będę zazdrosny, bo to już czuję; nie próbuj mojej zazdrości. Wiem o owych z okienka ukłonach z pięknym nieznajomym.
Rózia pobladła — matka oczy wielkie zrobiła i posiniała z gniewu, poglądając na Malepartę. On spokojnie kończył:
— Niech się na tem znajomość i stosunki skończą. Przed moim okiem nic się nie ukryje, nawet to co potrafiło utaić się przed okiem matki. Życzę mnie nie draźnić, być cichą, posłuszną, pracowitą i oszczędniejszą na dal.
Spojrzał na matkę.
— Przyzwyczaiłaś ją waćpani do swej woli, do wymysłów, do strojenia się i próżnowania. Wybaczono to matce, co sama nie wie co czyni, gdy kocha dziecko swoje, ale mnie by nie było wybaczonem, gdybym na to dalej dozwalał i znosił. A teraz —
Przerwała mu wdowa, która wysłuchawszy wszystkiego, upadła zanosząc się od płaczu:
— Chodźmy! chodźmy ztąd! Róziu uciekajmy! Wyrzeczmy się wszystkiego! Chodź! chodź! — Porwała córkę i posunęła się ku drzwiom.