Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

że się jej mąż upamiętał i poprawił. W istocie jeźli nie na lepsze, była w nim zmiana na inne i zobojętniał trochę, stawszy się bogatym i szukając nowego nasycenia, podbudzając w sobie nową namiętność, której jeszcze nie doznawał, łatwiejszym się stał dla otaczających go. Starając się jednak przypodobać Rózi, i sądząc że kiedykolwiek wzbudzi w niej choć cień przywiązania, milił się wielce. Między niemi była nieprzebyta zapora — pamięć nieszczęścia dawnego, i pamięć cierpienia matki.
Ona mu zaledwie przebaczyć mogła.
Napróżno mecenas starał się przypodobać, napróżno przybierał postać najłagodniejszą, najwymuszeńszy uśmiech: ze strachem patrzała Rózia na niego zawsze, przewidując zdradę tylko, gdzie jej nawet nie było. Postrzegł to Maleparta i zawahał się co miał dalej czynić, gdy nieprzewidziana okoliczność zmieniła postać rzeczy.
Mówiliśmy jak przyszedł on do myśli, że są inne na świecie zajmujące ludzi namiętności, jak nienasycony mieniem, zapragnął poznać kobiety i spróbować tej miłości którą po zwierzęcemu tylko pojmował. Ta myśl chodziła z nim ciągle, piekła go i niespokoiła. Razu jednego gdy wracał z sądów i zamyślony szedł ulicą ku domowi, postrzegł przed sobą kobietę. Nie wiem dla czego postać jej i ruchy uderzyły go, bo twarzy nawet nie widział. Szła uniosłszy nieco sukni, aby jej nie ubłocić, krokiem śmiałym. Ubrana była wykwintnie choć niesmaczno, a strój rysował korzystnie trochę pospolite jej wdzięki. Miała na sobie jubkę pół atłasową z futerkiem, kilka sznurków korali na szyi, spódniczkę jedwabną, a długie dwa warkocze czarne spadające do kolan, przeplatane wstążkami, świadczyły że była niezamężną. Na ręku miała haftowaną tuwalnią, jakie noszono zwykle wychodząc na miasto. Strój jej okazywał bogatą mieszczańską córkę. Gdy się odwróciła, Maleparta postrzegł rumianą i pełną, regularnych choć nie szlachetnych rysów twarzyczkę, uśmiechającą się oczyma i usty różowemi, z pod których przeglądały