Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

— Oni się kochają — zawołała w duszy. — Jest więc kobieta co go kochać może! którą on kocha! To niepojęta!
Maleparta wcale się nie krył ze swemi postępki i nie taił przed światem i żoną, że Naścia była jego kochanką. Coraz częściej przebywając u mecenasa, mieszczanka przeniosła się nareszcie do niego i zachciała izby, którą zajmowała Rózia. Wypchnięto więc biedną do alkierza znowu, odebrano jej sprzęty i suknie i oddano Naści. Żona podwójnie niewolnica, nie mogąc się ruszyć aby nie była widzianą od zalotnicy, a kryć się przed nią nawet do swojego alkierza nie miała prawa, bo w każdym czasie wejść do niego wolno było Naści i przytomnością swoją, szyderstwy, nieprzystojnemi żarty, urągać nieszczęśliwej. Rózia znosiła to nowe cierpienie odważnie i nie narzekając na nie, poddała się przeznaczeniu swojemu. A gdy ona modliła się płacząc, obok niej swawolna Naścia nuciła piosnkę wesołą, lub błaznowała z domowemi, wywrócona na łóżku, gryząc w ustach smażony imbier lub tatarskie ziele. Ciągnęła ona co mogła z Maleparty dla siebie i matki, a wszystko co zyskała, odsyłała do domu; czego wymódz nie potrafiła, chwytała w pół żartem, w pół siłą. Mecenas jeszcze się jej oprzeć nie umiał, pierwsza to była i późna miłość, a Naścia nadto mu się podobała, aby się jej tak prędko chciał pozbyć. Wolne godziny pędził słuchając niezamykającej się nigdy gęby wyszczekanej mieszczki.
Ona nie obruszała się jak inni na jego czynności, nie łajała mu nigdy, wyśmiewała się ze wszystkich i poklaskiwała podłemu oszukaństwu, byle by się ono wypłacało pieniądzmi. Pomimo jednak namiętności, jakiej się dał opanować, Maleparta nie zaufał nigdy zupełnie swej miłośnicy. Napróżno się ona starała podkraść w nie, napróżno poddawała myśl zostawienia jej kluczów, powierzenia pieniędzy, Maleparta kostniał, lodowaciał na to, i nic nie odpowiadał, a Naścia miarkowała, że niebezpiecznie byłoby napierać się więcej.
Tymczasem wszelkiemi sposoby skarbiąc sobie serce