potrzebie jejmość pani burmistrzowa zażądała od Maleparty pieniędzy, wyprawił ją z kwitkiem nic nie dawszy. Naścia pocieszała przyszłością: — poczekajcie, mówiła, poczekajcie, ta chirlawa jejmość umrze pewnie, a on się ze mną ożeni: dopiero zobaczycie jak go skubać będziemy!
Rózia w istocie zdawała się blizko końca cierpień, miała suchoty. Maleparta niepokoił się, że nie wymógł podpisu, lecz ilekroć przyszedł po niego, odpowiadała mu jednem swem: — Nigdy!
— Będę zmuszony podpis sfabrykować, — mówił w duchu. — Prawdziwie, żem tego nie chciał, ale muszę; któż winien, sama ona z tym przeklętym uporem swoim!
A im Rózia miała się gorzej, tem częściej Maleparta jej dokuczał; zawsze napróżno dokuczała Naścia — bezskutecznie.
Położyła się wreszcie biedna na łoże, z którego wstać dla osłabienia nie mogła; nie prosiła o lekarza, sam Maleparta, któremu o ten podpis chodziło, zawołał go. Lekarz zapisał lekarstwa, ona ich brać nie chciała. Napróżno groził, łajał, fukał, odepchnęła je i powiedziała:
— Czas mi umrzeć, chcę śmierci!
Wziął się tedy mecenas na fortel i posłał po księdza Józefa.
— Tatuniu, rzekł mu, żona moja kona, sprowadziłem przez troskliwość lekarza, zapisał co było potrzeba, nie chce brać lekarstwa. Powiedzcież jej proszę, że samobójstwo takie jest grzechem.
Ojciec Józef zdziwiony temi słowy, poszedł do Rózi, i łagodnie tłómaczył jej, że nikt nie ma prawa skracać sobie życie choćby dla uchylenia się od cierpień, bo Bóg zsyła cierpienie i znosić je szanując Jego potrzeba.
— To prawda ojcze, to prawda! ozwała się chora — ale nie wiecie mojego nędznego życia, moich męczarni, mojej nędzy! Ten człowiek chce abym żyła, dla tego aby mnie męczył dłużej, aby mnie upokarzał, aby mi urągał swoją rozpustą, i czynił pośmiewisko bezwstydnie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.