Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

chała i nareszcie ozwała się:
— Mój drogi kotku, cóż ty myślisz ze mną? Wszak to ty nie wiesz pewnie że ja będę.... że wkrótce ja...
— Co? — zimno spytał Maleparta.
— Ja się spodziewam być matką.
— Tem gorzej?
— Jak to tem gorzej.
— Bo ja dzieci nie lubię, a tem bardziej takiego!..
— Jakiegoż?
— A juściż wiesz, rzekł zimno, jak się takie dziecko nazywa.
Naścia porwała się:
— Co ty gadasz?
— Co myślę.
— Chceszże aby to dziecko tak się zwało? odparła — wszakże nim ono na świat przyjdzie, ja być muszę twoją żoną.
— A toż co? — zakrzyczał porywając się Maleparta — oszalałaś czy co? Któż ci to obiecywał?
— Nie obiecywałeś mi, boś był żonaty, ale teraz, spodziewam się.
— Tego się wcale nie spodziewaj.
— Śmiałbyś więc wyrzucić mnie i wypchnąć z dzieckiem, uwiodłszy?
— Co się tycze uwiedzenia, moja Naściu, rzekł Maleparta, to jeszcze rozpoznać by potrzeba, kto z nas kogo uwiódł. Poznaliśmy się, polubili, żyli z sobą, bo nam tak było dobrze, ot i kwita, a jak mi się to znudzi...
— Ty mnie nie możesz wypędzić!
— Mnie się zdaje że mogę.
— Ja ci oczy wydrę! — zawołała dziewczyna w gniewie — ja cię podpalę, ja cię otruję, ja cię zabiję.
— O ho! ho! oszalałaś, czy co! — krzyknął sobie Maleparta. — Myślisz mnie straszyć! Widziałaś ty co było z tamtą? Widziałaś!
— Bo tamta była głupia.
— A tyś rozumna, nie przeczę i bardzo rozumna — odparł mecenas: — ale ja taki i od ciebie rozumniej-