Nazajutrz rano, Maleparta, któremu posłany mimo obiecanego honorarjum, żadnej wiadomości o żonie nie przyniósł, przechadzał się widocznie niespokojny po izbie. Ubrany był jak do wyjścia, chociaż tego dnia wiedziano z pewnością że sesji nie będzie, bo kilku deputatów leżeli w łóżkach po pijatyce zabójczej u marszałka, którego imieniny pełnemi puharami do białego dnia obchodzono.
Pozamykawszy izby na klucze i zostawiwszy zwykłą straż w domu, Maleparta wyszedł na ulicę i szybkim krokiem skierował się mimo ratusza ku poważnej krakowskiej bramie i tak zwanemi Krakowskiemu przedmieściu. Nie było ono wówczas ani podobnem do tego czem jest dzisiaj, i oprócz kościoła z blizkim cmentarzem św. Ducha, po nad samą drogą się ciągnącym, obie strony nie bardzo obszernej ulicy zastawione były domami różnych kształtów i różnoczesnej budowy. Domostwa jedne kilkopiętrowe ze spiczastemi dachy, drugie nizkie z niedokończonemi wierzchy, murowane i drewniane, ciągnęły się nie ze wszystkiem nawet pod linją. — Między niemi były przerwy, w których z zaparkanów wyglądały ogrody zielone, rozpoczęte budowy, mizerne i walące się chatki. W porządniejszych kamienicach na dołach były sklepy z wywieszonemi znakami, kramy sukienne, korzenne, żelazne, dostojnych mieszczan lubelskich, sławnych swym handlem przed czasy. Gdzieniegdzie pod zieloną wiechą winiarnia, pod blaszanemi talerzami balwierz, pod winnikiem łaźnia, pod nożycami postrzygacze i krawcy, płatnerze, zbrojownicy i t. d. i t. d.
Ruch w tej ulicy był wielki, bo na niej po większej
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ II.