Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

pełnie nie pojął Maleparta, jak nie pojmował wcale życia takiego, jak nie wyobrażał sobie, aby w niem wytrwać można. Rzuciwszy okiem po celi, uśmiechał się niedowierzająco, szydersko, a jednak to życie które oglądał ciekawie u samego ogniska, czyniło go niespokojnym i swoją pogodą niepochmurzoną zadawało kłamstwo całemu jego życiu, wszystkim staraniom, pracom i zabiegom.
Długi kwandrans upłynął, nim ojciec Józef, któren po mszy świętej modlił się jeszcze w kościele, nadszedł do swojej celi. Maleparta miał czas podumać, ale w tym człowieku wszystkie myśli zwracały się wkrótce do siebie i ogniska z którego wychodziły. Począwszy więc o ojcu Józefie, skończył na sobie i swojem położeniu.
Z ojcem Józefem znał się Maleparta od dawna. Włóczęgą jeszcze, gdy żebrał, widywał go u furty, chodząc tam po pokarm rozdzielany regularnie kilka razy w tydzień przez ojców kapucynów. Ojciec Józef naówczas ulitowawszy się nad mizernem chłopięciem, wypytywał je o przeszłość, zaczął nauczać katechizmu i starał się, choć napróżno, wszczepić w zepsute serce wiarę. Ze wszystkich swoich dobroczyńców jednego tylko ojca Józefa nie zapomniał jeszcze Maleparta, jednego jego widywał i mimowolnie szanował. Kilkakroć potem spotykali się, i ojciec Józef zawsze łagodnemi, ale stanowczemi wyrazy usiłował zatwardziałego grzesznika nawrócić. Napróżno! Maleparta nie wadził się, nie dysputował, ale nie otworzył serca na uczucie cnoty. Występek mu zasmakował a ręka boska jeszcze nie spadła ciężkiem brzemieniem na niego.
— Bóg dobry — mówił w duchu ojciec Józef — prędzej później otworzy ślepemu oczyu a blask prawdy.
Gdy tak duma Maleparta, drzwi się otwarły i kapucyn, chwilkę zastanowiwszy się na widok gościa u siebie, wszedł krokiem powolnym.
Starzec to był siedmdziesiątkilkoletni, z długą siwą brodą i zupełnie łysą głową, białej i rumianej twarzy, niebieskich i łagodnych oczów, ust różowych. Znać było na nim życie spokojne, umiarkowane, szczęśliwe,