niczem nie zamącone. Czoło jego świeciło pogodą, którą daje tylko Bóg sługom swym ulubionym, całe oblicze miało ten blask młodości, tak rzadki u starców i tak dziwnie piękny. Ojciec Józef z zamkniętemi czy otwartemi usty zdawał się ciągle błogosławić tylko. Mimo podeszłego wieku nie miał zmarszczków na twarzy, prócz tych, które zostawił wryty w nie łagodny uśmiech. Chudy lecz krzepki w sobie, wysokiej postawy, obojętnego by nawet obrazem dziwnie pięknej starości zastanowił, starości, co przy powadze wieku miała jakiś wdzięk dziewictwa i młodości.
Na twarzy kapucyna nie było wyrazu smętku, surowości, zamyślenia, jaki zwykle daje samotność i klasztorne życie — owszem jaśniała w niej pogoda, spokojność duszy i wesele nieziemskie.
Jak tylko ujrzał i rozpoznał gościa ojciec Józef, podszedł ku niemu z otwartemi rękoma.
— Jakże mi się miewasz, mój zatwardziały grzeszniku, zawołałał, i czy cię Bóg natchnął skruchą i żalem za grzechy, żeś aż sam do mnie przyszedł?
Maleparta się mimowolnie zmięszał, co w obliczu innych rzadko mu się trafiało, ale kapucyn miał coś w sobie tak wielkiego, tak prawie królewskiego przy całej swojej pokorze, że czysty tylko człowiek mógł wytrzymać jego wejrzenie nieporuszony i spokojny.
— Przechodząc mimo klasztoru — rzekł Maleparta — wspomniałem o was i przyszedłem tu dowiedzieć się o zdrowie. A może, dodał ciszej, mam i prośbę do ojca Józefa.
— Za troskliwość o moje zdrowie Bóg ci zapłać — odpowiedział kapucyn — siadajże, duszo moja i rozgość się jako sam chcesz. Nie mam cię czem przyjąć, prócz dobrem sercem; siadajże proszę, choć na tym jedynym i nie bardzo wygodnym stołku. Jakże tam u was na świecie? Słychać co nowego? co ciekawego? Bo my — dodał kapucyn wesoło — cośmy się ze światem rozstali, nic już nawet z niego nie wiemy. Nie ciekawiśmy, w ranach Zbawiciela świat nasz cały.
— Od kilku tu chwil oczekując na was, przerwał
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.