Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ III.

Przenieśmy się teraz na chwilę do kamienicy niedaleko Jezuickiego kościoła, zajmowanej przez jaśnie wielmożnego deputata Stanisława Górskiego, u której wrót widzimy naprzód zaciągającą wartę gwardji trybunalskiej, i ciżbę powozów i koni. Mnóstwo klientów, dworzan, jednoziemców, sług szlachty i sług nieszlachty kręciło się na dziedzińcu pełnym koni i psów. Pan Stanisław był jednym z tych możnych deputatów, co dla honoru i w nadziei laski może wybierani bywali. Wiódł on do Lublina jeden z najwystawniejszych dworów, miał husarzów, kozaków, dworzan, służalców poczet nie mały, zwiększony jeszcze masztalerzami i psiarzami, co za nim z końmi i psy do Lublina ciągnęli. Na ładownych wozach szła kuchnia i część piwnicy, antenatów srebra, makaty, obicia i cały sprzęt potrzebny do ubrania domu; kilku kucharzy z kuchmistrzem Polakiem na czele, mieli za sobą zgraję kuchtów. Niepoliczyć co tam było niepotrzebnych ludzi, jedynie może na to utrzymywanych, aby dwór pokaźniejszym i liczniejszym czynili.
Pan Stanisław, człowiek młody jeszcze, urodziwy, charakteru szlachetnego, mężny, otwarty, gościnny i wspaniały aż do rozrzutności, miał tę słabość, że lubił się otaczać ludźmi, których śmiejące się na rozkaz pański twarze sercu jego widać były potrzebne. Niczyj dwór, niczyi ludzie nie byli tak weseli, zadowolnieni, szczęśliwi, jak dwór i ludzie pana Stanisława. U niczyich drzwi nie stało tylu ubogich, nie czekało tylu suplikantów z prośbami, nie kłaniało się tylu przemyślnych oszustów. A nikt od tych drzwi nie odszedł markotny, zawiedziony, smutny. Pan Stanisław lubił świad-