Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

się zawsze kilku tak zwanych przyjacioł. Byli to niemajętni młodzi szlachta, których koniec końców wyposażał pan Stanisław; czasem też i kolanem w tył odprawiał, gdy przyjaciel nieszlachetny okazał charakter. Obowiązkiem przyjaciela było towarzyszyć gdzie rozkazał pan Stanisław, bodajby w ogień, rozrywać go w samotności, dotrzymywać kompanji, spełniać wszelkie przyjacielskie usługi, chodzić z listami i poleceniami, a nareszcie i wybić się nieraz za honor pryncypała w pałasze. Przyjaciele ugaszczali zaproszonych wyręczając gospodarza, który sam nie pił, chyba zmuszony, i najczęściej w dowód affektu spełniał puhary zimną wodą.
— Do jednej rzeczy — mawiał Stanisław — przyzwyczaić się dla niczyjej przyjaźni nie mogę, to do wina. Wody wypiję ile chcecie, ale trunku nie mogę. — A gdy go poczęstowano znajomym argumentem — albo pij, albo się bij — odpowiadał chwytając się za demeszkę i stając w gotowości. O czem wiedząc wszyscy, nie bardzo go już do kielicha wzywali.
W dziedzińcu kamienicy, w której kwaterował pan Stanisław, znać było, jak to mówiono, pana po cholewach. Rżały konie, ludzie się śmieli, psy szczekały, ptaki myśliwe dzwoniły, pazikowie swawolili, strzelano do celu, ostrzono pałasze i wytaczano precz wypite beczki wina, w których tylko lagry zostały. Niekiedy kucharz w białej szlafmycy ukazywał się biegąc ku kuchniom gorejącym dzień i noc bez ustanku. Przy stajni mastalerze i kozacy grali w kości, dalej służba w tłuste karty cięła się w drużbarta, dalej jeszcze w przedpokoju grali pokojowi w ćwika, grali i panowie na pokojach w różne gry nowo wprowadzone. Inni harcowali na koniach, inni szli o zakłady do celu.
Ruch, wesołość i wrzawa były wszędzie.
Izby, pomimo nieporządku jaki w nich panował, bogato były przystrojone i dostatek widny był po nich. W pierwszej dwór się zabawiał, dalej goście z gospodarzem. W ostatniej komnacie pana Stanisława było jego łóżko i ulubiony sprzęt. Ogromne psisko wylegi-