Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.

mił, że wielki tłum suplikantów antikamerę oblegał, cisnąć się do jaśnie wielmożnego deputata. Stanisław choć nie był w humorze słuchania prośb, wyszedł jednak natychmiast.
Przedpokój pełen był w istocie różnego wieku i stanu suplikantów, ubogiej szlachty, żydów, mieszczan, żebractwa, z których jedni po większy, drudzy po mniejszy przychodzili zasiłek; inni prosząc o protekcją w sprawach, inni podnosząc świadectwa jako pogorzeli i podupadli z liczną familją. Były tam i kobiety i starcy i dzieci. Sława bowiem dobroczynności pana Stanisława zwabiała do niego co było prawdziwie ubogich i biednych i co było oszustów. W tym tłumie odartusów i biedactwa łatwo było poznać po zuchwalszych minach, czerwonych nosach, białych ślepiach, karmazynem nakrapianych policzkach, wyszastanem i wysmalonem po szynkach odzieniu tych spekulantów, co z profesji wyciągali rękę za każdą reasumpcją trybunału, zbiegając się po pewny obłów do Lublina. Od tej hałastry czuć było wódkę i swąd karczemny, gdyż ich gospody były pospolicie zapiecki żydowskie. Oni najkrzykliwiej, najzuchwalej domagali się jałmużny i oni najbezwstydniej liczyli ją na dłoni.
Nikt bez datku nie odszedł; powoli wypróżniała się izba i pan Stanisław już miał powracać do komina, gdy drzwi się otwarły i Maleparta wszedł do przedpokoju. Spotkały się ich wejrzenia i wypowiedziały wzajemną nienawiść. Pan Stanisław w chwili zmienił charakter twarzy; z łagodnego i smutnego, przybierając dumny i ostry. Mecenas miał na ustach swój szatański, szyderski uśmiech, skłonił się nisko i objawił żądanie, pomówienia słów kilka na ustroniu.
— Jestem na usługi — odpowiedział deputat z zimną obojętnością! — Siadajmy, słucham.
— Czy nikt nam nie przeszkodzi?
Gospodarz klasnął w dłonie, i do wchodzącego sługi zawołał:
— Nie wpuszczać nikogo — potem sparł się na łokciu o stół i zwróciwszy oczy ku oknu, gotował się słu-