Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

krętemi, czepiającemi się po pagórkach, doszedł do niewielkiego stojącego między seciną kletek ubogich domku lichego pozoru. Obejrzawszy się puknął do drzwi, ale z razu nikt nie otworzył. Puknął głośniej powtóre, i dopiero dał się słyszeć chód powolny wewnątrz, i czarna głowa wyjrzała okienkiem obok drzwi w ścianie będącem. Po czem odsunął się rygiel i Malepartę wpuszczono.
— A to wy — ozwał się grubym głosem gospodarz, ogromnej atletycznej postawy mężczyzna z wielkiemi czarnemi wąsami, ten sam któregośmy widzieli dowodzącego cygańskiemi świadkami — to wy: bardzo przepraszam, nie mogłem się spodziewać takiego gościa.
W akcencie gospodarza przebijało się coś żydowskiego. — Maleparta nic nie odpowiedziawszy, wleciał do izdebki niewielkiej, ogołoconej ze sprzętów, w której tylko stały pałasze w kącie, kilka strzelb, dzbanek próżny i tapczan kilimkiem zasłany w kącie. Młoda żydóweczka siedziała pod piecem, ale na widok obcego wnet uciekła do alkierza.
— Cóż mi rozkażecie? — spytał gospodarz — potrzebujecie mnie? A widzicie żem wam dobrze potrafił usłużyć.
— Pst! cicho! — rzekł szybko Maleparta. — Nie po to co wprzódy przyszedłem. Odprawcie jeśli kto jest w alkierzu: mam mówić o daleko ważniejszem.
— Ważniejszem? — śmiejąc się przerwał gospodarz — to chwała Bogu! możecie mówić śmiało, nie ma tu nikogo — ta głupia Rachel, nic nie rozumie. Możecie mówić. No, a cóż?
— Nie będę mówił, póki nie będziemy sami. Odprawcie gdzie chcecie tę dziewczynę.
— Czegoż się tak boicie?
— Dość że nie chcę mówić przy świadkach.
Wzruszywszy ramionami wyszedł na chwilę gospodarz i coś pomruczawszy w alkierzu powrócił.
— Teraz słucham.
— Podejmiecie się usłużyć mi szablą, jakeście służyli językiem?
— Czemu nie! — zawołał przechrzta — czemu nie!