Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

z których lat księgi casu belli albo incendio poprzepadały.
— A! chi! chi! tego już mnie nie uczcie, to elementa naszej sztuki — zawołał Czubak — to nasza rzecz. A jakiegoż to gatunku dokumenta?
— Naprzód, odezwał się mecenas, testamentu nam brakuje.
— To można oryginał zrobić. Trzeba tylko wiedzieć — podchwycił Czubak — z kim nieboszczyk żył, jak stał w interesach i kogo mógł za pieczętarza i egzekutora wezwać.
— Tu są gotowe notatki.
— Dobrze.
— Powtóre, potrzeba nam kwitu panów Górskich, którzy z mocy testamentu obejmując swoją schedę, imieniem swojem i sukcesorów reces uczynili do dalszej substancji, akceptując testament. Co jest wielkiej wagi: tu sęk. Bo kwit zeznany być powinien przed aktami i trzeba szukać kędy go wścibić.
— Poszukamy — mruknął Czubak, potrząsając głową. — A dalej?
— Potrzeba nam jeszcze starodawnego jakiegokolwiek dokumentu ad libitum, z któregoby się dowodziło pokrewieństwo.
— Et! to to fraszki! Byle znać procedencje: a więcej?
— Więcej nic.
— A co za to?
— Trzydzieści czerwonych złotych — rzekł Maleparta.
— A na Boga — załamując ręce ozwał się Czubak — co waszmość mówicie! Ta to jeden testament wart dwa razy tyle: tać to mnie jeździć, szukać, ślepić potrzeba, pomocników płacić, pieczątki rzezać! A ekstrakt z akt?
— Więcej dać nie mogę, głowa w głowę po dziesięć!
— Tak mi Boże dopomóż, nie mogę przyjąć! Klnę się jegomości, nie mogę. Bo co można to można, ale to tak już bez miłosierdzia mało! Zlituj się mecenasie i postąp, bo nie zrobię. Popytaj się po czemu drudzy płacą.