chadzki, bo ubłocony po kolana z szablą u pasa i cały spocony. Zrzucił płaszcz i rękawice skórzane, otarł czoło i powitał mecenasa.
— E! toście mnie śliczną chcieli sprawę dać na kark — zawołał zaraz.
— A bo co, jaką?
— A tę wczorajszą!
— A zkądże wiesz jaką?
— Ba! Ani chybi macie ansę do deputata Górskiego, co wam dał w policzek.
— Zkąd ty to wiesz?
— Albo to ja tylko? całe miasto wie.
Zgrzytnął zębami mecenas i podchwycił:
— Nie chcecie się tego podjąć?
— Hm! — rzekł powolnie przechrzta, to nie łatwo, a chcecie go pewnie wyprawić tam zkąd nie wracają?
Mecenas kiwnął głową.
— Młody, silny i nigdy sam nie chodzi.
— A mnie co do tego?! Rozprawiaj się z nim jak i gdzie chcesz, bylebyś zrobił czego żądam. Co ci zapłacić, oto gadaj.
— Co dasz? — spytał przechrzta.
— Sto czerwonych złotych.
— Ba! ba! ba! — gadaj to komu innemu a nie mnie! Tam gdzie można pójść na szubienicę prosto z mostu.
— A mnie co do tego?
— No! ale mnie do tego — sto! słyszałeś? — I ruszał ramionami wzgardliwie. — Tać to trzeba stać, chyhać, burdę zrobić, zaczepić, wyzwać na rękę, obskoczyć i dopiero zmykać do Węgier. Bo deputata zmieść nie fraszka, mosanie — to jakem mówił szubienicą pachnie, kiedy nie ćwiertowaniem.
— Co chcesz? — spytał Maleparta.
— Trzeba — ozwał się żyd — abym miał o czem i ja i moi jakich lat dwa, póki się to nie przydusi, mieszkać za granicą — trzeba coś i za sztuczkę, aby się było czem dzielić, bo sam nie podołam.
— Cóż chcesz? — powtórzył Maleparta.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.