wano, przywiedziono przed okna; wszyscy ruszyli oglądać siwych parę ogierów, wczoraj dopiero nabytych przez pana Stanisława.
Tymczasem pan Jerzy cofnął się z drugim w głąb okna ostatniego.
— Uważałeś — szepnął do poufałego — jak jegomość się źle bronił?
— Uważałem.
— I sam powiada, że ją znał?
— A prawda.
— I pamiętacie, że tamtego wieczora, kiedy pani mecenasowa znikła, była u nas hulanka, a gdy sobie podochocili goście, to gospodarz kazawszy nam poić i doliwać, sam kędyś owinąwszy się w płaszcz na chwilę uszedł?
— Pamiętam, i powróciwszy był czegoś niespokojny.
— Ani chybi, to jego sprawka. Ale cyt! Widać nie chce się z tem wydawać. Udawajmy że nic nie wiemy. — To mówiąc pan Pękosławski, jak gdyby tylko całe życie o siwych ogierach myślał, jął się unosić nad niemi i wychwalać, począwszy od nozdrzy do pęciny.
Wyprowadzono potem charty nabyte od pana Nabielaka Tatara, i oglądano je, bo były warte obejrzenia, tak urodliwe i szykowne; cuda zaś o ich zręczności powiadano. Oba pojedynkiem brały zające i lisy, a nie lękały się i na wilka puścić.
Oczekując objadu, do którego już stół coraz rozszerzając, w miarę przybywania gości przygotowywano, potrząsając obrusy kształtnie wysypanemi listkami kwiatów, formującemi rozmaite desenie, poczęto w dziedzińcu do wystawionego strzelać celu. Sam pan Stanisław mimo bólu zębów, może aby się rozerwać, stanął między zakładającemi o strzały i począł dawać dowody niepospolitej zręczności, przecinając kule na nożu, gdy dano znać o przyjściu mecenasa Zawady.
Porzuciwszy pistolet pobiegł ku niemu deputat i z nim razem do sypialnej udał się komnaty.
— Macie co nowego? — spytał.
— Nic — mówiłem tylko z Malepartą.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/55
Ta strona została uwierzytelniona.