Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.

kreskę. Zaraz powrócę.
— Uczyń się waszmość chorym i nie wychodź — rzekł wstrzymując mecenas.
— Będzie myślał że się go boję — odparł deputat i otworzył drzwi.
W komnacie sparty o stół, czerwony pod wejrzeniami przytomnych, co chichocząc otaczali go, stał p. Paprocki, gryząc usta i wstrzymując duszący go gniew. Gdy się Stanisław ukazał, wzdrygnął się, ale przemógł i pozostał spokojnym. Wszyscy myśleli że wyzwie deputata na rękę, ale jakież było ich zdziwienie, gdy pokłoniwszy się, rzekł głośno i wyraźnie:
— Jaśnie wielmożny pan skrzywdziłeś mnie na honorze, ale ja sam, wprzód, napadłem go w własnym domu i pokrzywdziłem także bezrozumnemi słowy. Krzywda za krzywdę i koniec. Teraz przychodzę go w obliczu świadków przeprosić za uchybienie i prosić, abyś mi to zapomniał, jako ja zapomnieć muszę — będąc sam przyczyną swej zniewagi — otrzymaną srogą naukę.
Pan Stanisław tak był zdziwiony że milczał, po chwilce dopiero odezwał się trochę szydersko:
— Przebaczywszy sobie nawzajem, nie mamy nic więcej do powiedzenia. Przyjm wielmożny pan uniżony mój ukłon.
Odwrócił się i odszedł; Maleparta pokłoniwszy się także, wziął czapkę i spokojnie w swoją udał się stronę.
Po wyjściu jego łamali sobie wszyscy głowy, tłumacząc tak dziwny postępek, co go nikt zrozumieć nie mógł. Jedni mieli go za skutek bojaźni i podłości, drudzy za dziwną jakąś rachubę. Ci co znali Malepartę, radzili nie dowierzać łaszczącemu się i upokorzonemu. Pan Stanisław śmiał się.
Przez kilka godzin trwały jeszcze domysły, rozprawy, tłómaczenia i opowiadania o Maleparcie, potem jak to zwykle bywa gdzie osób wiele i zabawa szumna unosi z sobą najgłębiej tkwiące myśli, zapomniano o wszystkiem, na przemiany cytując anegdotki trybunalskie, dykteryjki starodawne o Smoliku i tym podobne