we zwyczaju przy stole pogadanki, co już w większej części sto razy obiły się o uszy każdego słuchacza, a niemniej dla tego witane były zawsze równie serdecznym śmiechem. Dobrze już zmierzchało, gdy wstano od stołu próżnemi zastawionego flaszami, goście byli podochoceni, a p. Stanisław pozbył w ich towarzystwie dokuczliwego bolu zębów.
— Wiesz — odezwał się do Pękosławskiego, gdy biesiadnicy rozchodzić się zaczęli — dali mi znać o dobrych tokach nie daleko za miastem ku Zawieprzycom, posłałem tam już dla zbudowania szałasu i aby jutro być wcześniej na miejscu, pojedziemy nocą.
— A ból zębów?
— Przeszedł zupełnie.
— Ale wilgoć ranna go odnowi — reflektował Pękosławski, co wolał w łóżku ciepłem się wygrzewać niż noc spędzić na siodle, a ranek w budzie leśnej.
— Daj mi pokój, muszę się rozerwać — rzekł pan Stanisław — miasto mnie dusi.
— A kogo jegomość weźmie z sobą?
— Was obudwóch; ludzi wysłałem naprzód: każ osiodłać konia i nagotować strzelby, jeden kozak z nami niech jedzie. Księżyc świeci, noc piękna, użyjemy jej! Aby się tylko udały łowy. Dla mnie niech podadzą turczynka.
— Białego?
— Białego: pod waszmościów kasztana i białonóżkę.
Jerzy poskrobał się w głowę nieukontentowany i wyszedł w dziedziniec, gdzie głośno rozkazy wydawać począł, jak zwykł był czynić, gdy mu ich spełnienie polecano, nadając sobie powagę totumfackiego.
— Słuchajno — zawołał do masztalerza — jegomość pojedzie dziś w nocy, aby jutro rano trafić na opatrzone toki. Osiodłaj zaraz turczynka, kasztana i białonóżkę, kozak Wertun pojedzie za nami.
— A psy?
— Po kiegoż licha psy? Mówię ci że jedziem na toki!
W tej chwili zbliżył się do pana Pękosławskiego,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.