ciaż od dawna nie siedział w łęku i za chłopięcych czasów swych mało miał wprawy do tego, na wyjeżdżonej szkapie, łatwo sobie dał rady, gdyż ta więcej bata, niż cugli potrzebowała. Przebrnąwszy się błotnemi uliczkami przez miasto i kletki przedmieść, Maleparta znalazł się blizko mostu, gdy tylko co czerwony księżyc na szafirowem ciemnem niebie wschodzić poczynał.
Póki jechał przez miasto śmielszy był, ale znalazłszy się nagle sam jeden w gołem polu, zaczął truchleć od nieopisanego strachu. Stał już u mostu, u którego nikogo jeszcze nie zastał; wiatr tylko dął świszcząc, szumiała wezbraną wiosniana woda i zdaleka gwarzyło miasto. Przez chwilę zostawiony sam sobie, dumał o swojej tylko zemście i uśmiechał się cicho do swych myśli.
Nareszcie dał się słyszeć tentent od strony miasta i w mroku nocnym pokazało się kilka koni. Maleparta stchórzył, ale czekał w miejscu. — Zbliżyli się jeźdźcy, wszyscy byli na ciemnej szerści a różnego wzrostu koniach, zawieszone na plecach rusznice już z daleka lufami świeciły. Na przodzie jechał przechrzta, owinięty w płaszcz czarny; jak tylko postrzegł u mostu Malepartę, puścił się ku niemu i powiedziawszy tylko:
— Dalej żywo! chwili nie ma do stracenia.
Puścił się z nim razem, drogą ku Zawieprzycom naprzód.
Z początku jechali w milczeniu, ale ubiegłszy kilkaset kroków, sam Maleparta spytał:
— A gdzie się zasadzim?
— Niedaleko ztąd jest dębnik gęsty i jar, którego minąć nie można. Jest tam kamienna figura na rozdrożu, to najlepsze miejsce.
— A jak rozpoznamy naszego?
— Jedzie na białym koniu.
— Pewnie?
— Niezawodnie.
Kłusowali dalej, a za niemi owi ludzie przechrzty, szemrząc coś między sobą spieszyli. Dobiegli do zarośli
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/61
Ta strona została uwierzytelniona.