To mówiąc i domrukując już niewyraźnie reszty, mecenas zbierał szybko papiery ze stolika, chował za nadrę i zabierał się do wyjścia na sądy.
— Wszak już czas być musi?
— Krzyż i laskę ponieśli na trybunał, gdy wracałem.
— A więc i wam czas. Idźmy.
To mówiąc Maleparta, ścisnął się wyszarzanym pasem, przypiął karabelę, nasadził czapkę na uszy, narzucił opończę i wyszedł — dependent za nim.
Gdy się ku ratuszowi zbliżali, zabiło trochę serce Maleparcie, bo przeczuł szyderskie wejrzenia i niemiłosierne badania towarzyszów; ale wprędce przyszedł do siebie, splunął i podniósłszy głowę, śmiało już wpadł na wschody. Jak tylko go spostrzeżono, wszyscy co stali w około stolika Prozorowicza, który opowiadał wczorajszą historją, rzucili się aby mu zajrzeć w oczy. Nie zmięszał się tem bynajmniej Maleparta, i jakby nic nie wiedział, pospieszył na górę.
A że nikogo jeszcze w sądach nie było, wedle zwyczaju, skierował się mecenas do izby ustępnej, gdzie na ścianie wisiał obraz Matki Boskiej, wzięty od XX. Dominikanów, przed którym ciągle paliła się lampa. Tu siedzieli na ławach kilkunastu z palestry, śpiewając półgłosem godzinki o Niepokalanem Poczęciu. Niektórzy klęczeli i modlili się, inni chodzili rozprawiając coś po cichu, aby nabożeństwu nie przeszkadzać.
Maleparta rzucił się na ławę u drzwi i patrzał w podłogę, chmurny i zasępiony. Przez cały czas śpiewania godzinek nikt go nie zaczepił, ale zaledwie ostatnie Amen skonało, wnet wszyscy prawie zbliżyli się do niego.
— Dzień dobry.
— Moje służby powolne.
— Jak się waszmość macie?
— Jak zawsze.
— Chodzą tu jakieś wieści.
— Jakie wieści?
— Prawda to że waszmości żona uciekła?
Maleparta srogie wejrzenie wlepił w pytającego.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/8
Ta strona została uwierzytelniona.