Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

nego przez długi i dłużników mienia, a nikt z krewnych nie przybył. Trybunał jednak i palestra, po czasie opatrzywszy się, przytomnością swą postanowili uświetnić ten obrzęd, jakby oddając hołd zasługom zmarłego. Nawet ci co sprawę sądzili przeciw niemu, wotowali za odłożeniem sessji dla pogrzebu.
Maleparta także przyłączył się do nich, ale nie ze zgryzoty sumienia, nie przez jakiekolwiek uczucie. Byłby on ominął z daleka kondukt, gdyby tajemny głos nie mówił mu, że na nim może się znajdować jego żona. Wyrachował on, że jeśli Rózia porwaną była przez nieboszczyka, jeśli mu winną była swobodę i wybawienie, nieopuści tego obrzędu.
Dwóch pomocników swoich wysławszy w tłum, sam się także weń wmięszał, niespokojnem okiem upatrując ażali jej nie postrzeże. Nabożeństwo u księży dominikanów, mowy pochwalne trwały bardzo długo i przeciągnęły się do późnego wieczora. Upierając się przy swoich domysłach Maleparta przeciskał się w zakątki najciemniejsze kościoła, szukając wszędzie żony, jakby czuł że ona tam być musi. Już się miało ku końcowi i lud z kościoła wychodzić poczynał, gdy dependent pociągnął za rękaw mecenasa, coś mu szepnął do ucha.
— Jakaś kobieta, rzekł, czarno ubrana, modli się w bocznej kaplicy i płacze.
— I płacze, powiadasz? — przerwał radośnie i niespokojnie razem Maleparta. — Gdzież ona? prowadź mnie.
— Chodźcie za mną.
Przesunęli się przez kościół coraz puściejszy, w którym już tylko niedogaszone górnych gzemsów lampy gorzały i dependent wskazał kaplicę. Ależ nikogo w niej nie było.
— Już jej nie ma.
— Szukajmy ku drzwiom.
Pobiegli oba w mroku upatrując czarno ubranej kobiety, i na samem wyjściu u kropielnicy dependent znowu pociągnął za rękaw mecenasa.