twarz, ciągle trzymał za suknią.
— Poznałem cię, wołał, napróżno się taisz, napróżno kryjesz, musisz powrócić!
— Nie! nie! — zakrzyczała kobieta (mecenas dopiero poznał głos żony) — nigdy! Zostaw mnie w pokoju! Daj mi tu umierać. Nie powrócę do ciebie, zabiłbyś mnie, jak zabiłeś...
— Więc wiesz że ja go zabiłem?
Kobieta nic nie odpowiedziała.
— Chodź! — I to mówiąc ciągnął ją gwałtownie. Na krzyk nieszczęśliwej zbiegli się od fórty ludzie, od klasztoru zakonnice i wrzawa powstała. Rózia wydzierała się z rąk mecenasa, który ją silnie porwawszy puścić nie chciał. Krzyki: — gwałt! napad! i rozbój! dawały się słyszeć zewsząd. Zakonnice płakały i lamentowały.
Po dość długiej walce, gdy straciwszy siły, Rózia już miała puścić z rąk żelazną kratę, której się w rozpaczy chwyciła, rzuciło się dwóch ludzi z tłumu na rozjuszonego Malepartę i wydarli mu z rąk żonę. Jednym zamachem powalił ich obu o ziemię ale nim miał czas dobiedz swej zdobyczy, która korzystała z tej chwili do ucieczki, ona mu z oczu znikła. Chciał biedz za nią, ale druga fórta zamknęła się i widząc że nic na teraz nie dokaże, a bojąc się, aby go za gwałt miejscu poświęconemu popełniony, nie schwycono i nie sądzono, Maleparta rzucił się ku wyjściu, przebił zebrany tłum i broniąc zatrzymującym wyrwał i zniknął.
Nazajutrz mówiono wprawdzie najrozmaiciej o tym wypadku, jak to zwykle bywa po miastach: każdy go inaczej opowiadał i komentował; skutków jednak żadnych nie pociągnął za sobą i nie instygowano przeciw napastnikowi. On swej myśli odzyskania żony nie porzucił, wiedząc już gdzie się znajdowała, rozstawił czaty do koła klasztoru, zasadzając się, aby żonę napaść wychodzącą i mając nadzieję że kiedykolwiek ją przy dybie.
Dość jednak długi czas upłynął, a ona nie wychodziła zupełnie z klasztoru. Maleparta widząc, że na
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.