Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.

o co mi chodzi — o twój podpis. Cóż dla mnie łatwiejszego, jak ten podpis położyć i znaleźć świadków, co własnoręczność zaprzysięgną jeźli będzie potrzeba?
— Ja temu zaprzeczę! — zawołała kobieta.
— Zaprzeczyłabyś gdybyś mogła — rzekł zimno Maleparta — ale z tej izby zamkniętej, z której nie wyjdziesz więcej, pytam się jak zaprzeczyć mi możesz?
Rózia upadła na ziemię znowu.
— Nie potrzebujesz mego podpisu, zawołała, i obejdź się bez niego.
— Nie potrzebuję i obejdę się.
Po tych słowach wyszedł, wrąc od gniewu i pojąć nie mogąc uporu słabej kobiety.
Ale trudniej niż mu się zdawało, pokonać było postanowienie Rózi, co już nic do stracenia nie miała, co nie lękała się większych cierpień, bo zniosła największe i wpadła była w ten stan otrętwienia, w którym nic na człowieka nie działa. Niewolnica, pozbawiona wszystkiego, wyglądała śmierci, jako końca cierpieniom w ciągłej modlitwie, przygotowując się do niej... Maleparta tymczasem szedł dalej swoją drogą, powiększając majętności, wiodąc procesa i niespotykając zawady na drodze nieprawości. Życie jego było ciągłą walką i ciągłem, uzuchwalającem go do nowej, zwycięztwem; nic mu się oprzeć nie mogło, broił bezkarnie, naśmiewał się z poczciwych, i im dłużej to trwało, tem śmielszy brnął dalej, a dalej.