Nadszedł dzień weselny. Porajowski zamek, pełen ludzi, koni, wrzawy, wesołości, zdawał się odmłodzony. Co żyło kręciło się, skakało, korzystając z wesela, aby pochwycić trochę rzadkiej na świecie radości, jak ryba co pluskając nad wodę, korzysta z tego i pociąga powietrze! Panowie i słudzy zarówno zapomnieli na chwilę o tem co ich czekało w domu: o kłopotach, niedostatku, chwytając okazją weselenia się i puszczenia sobie cugli.
W całym zamku, jedna tylko p. Katarzyna nie zmieniła humoru, ani stroju, i na zaklęcia, prośby, przeproszenia, jednostajnie odpowiadała:
— Nie chcę tego być świadkiem! Nie chcę, powiedzcie żem chora!
Starosta więc z córką puścili wieść o słabości p. kasztelanki, o którą się wszyscy krewni dowiadywali. Odwiedzano ją w jej pokoju, a tyle miała pomiarkowania, że mimo gniewu ze swoją niechęcią ku Maleparcie, nie wydała się przed nikim, nie odkryła powodów zmyślonej choroby. Tylko gdy winszowano, milczała upornie, albo na co innego naprowadzała rozmowę.
W sobotę odbyła się spowiedź w kaplicy zamkowej i wieczorem intercyzę podpisano, którą mecenas przebiegłszy okiem bez trudności przyjął. Krewniaczek co ją pisał, miał się za wielkiego człowieka, gdyż sądził, że wymógł na panu młodym więcej, niż ten chciał uczynić. Pan młody zaś poprostu na wszystko pozwalał, bo nic dotrzymać nie chciał i sposoby na to łatwo mu znaleźć było. Obydwa śmieli się w duszy z siebie, a krewniaczek, że to mu się pierwszy raz trafiło, i że słyszał o panu Paprockiem jako o wielkim prawniku,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ IX.