których rysy sumieniu tylko występnego były znajome.
Zjawiły się one nie wiedzieć zkąd i przez cały czas obrzędu, zdawały się grozić Maleparcie, który drżał, a wzroku od nich odwrócić nie mógł. Nareszcie powoli znikać zaczęły, ginąć i usuwać się. Pozostała jedna Rózia tylko, a cień jej przesunął się z za ołtarza, ku kobiercowi i między państwem młodym zniknął.
Pobrawszy się za ręce wracali z kaplicy do zamku, przy odgłosie muzyki, biciu z moździerzy, wrzawie i okrzykach! Maleparta osłupiały jeszcze i bezprzytomny, Zuzanna przelękniona. We drzwiach wstrząsł się pan młody — powitały go jeszcze raz dwa znajome wejrzenia, dwa głosy piekielne. Przeszli, minęli, a jeszcze one tętniały w uszach Maleparcie. Ale wkrótce wesołość gości, szum, wrzawa, śmiechy otaczające go do koła, znowu wywiodły z odurzenia nowożeńca. Zdało się tylko jakby sen przykry, bolesny, przeszedł po nad nim, nie wierzył prawie temu co słyszał, co widział, i rozchodził się powoli. Posadzono ich do stołu razem, przy sobie, spojrzał na piękną Zuzannę, teraz zwycięzką, wesołą już i uśmiechającą mu się, począł zapominać rozmowy, widzenia i jak tylko puhary krążyć zaczęły; chwycił się, zalać winem niepokój wewnętrzny, głosy sumienia i strachy serca.
Pijatyka trwała kilka godzin w późną noc i nadedniem dopiero, odprowadzono uroczyście państwo młodych do łożnicy. Był to obyczaj dawniej w Polsce, przykrzy i nudny; ale naówczas znaczący i dowodzący dziś jeszcze, z jakiej strony surowej, poważnej brano u nas małżeństwo. W tej izbie, gdzie stało poświęcone łoże małżeńskie, zastawiał pan młody tak zwaną cukrową wieczerzę, składającą się z przysmaczków i win. Trwa do dziś dnia, ale bez towarzyszących temu naówczas mów i obrzędów, co czyniły pokładziny uroczystością dziwaczną, nikomu jednak wtenczas nie śmieszną. Prawiono mowę, oddając pannę, dziękowano za nią w drugiej mowie pospolicie długiej i wysmażonej. Oddający opowiadał historją domu i jego świetność, w długim panegiryku, wystawując nowożeńcowi co za skarb brał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.