zwyczajnie rządzca. — Potem spojrzał na podróżnego, jakby pytał czy mu zaufać można i czy wynagrodzi jego zaufanie.
— Bardzo srogi?
— Nie, nie bardzo srogi.
— Pilnuje dobrze?
— Już to on pilnuje.,. ale won i sobie pilnuje — dodał żyd po cichu.
— A dawno on tu?
— O! dawno. Za dawnego dziedzica nastał i dobrze mu się działo, teraz powiadają tak nie będzie.
— I ja to myślę — dorzucił podróżny.
— Poczciwy? — spytał po chwilce.
— A jakże — odpowiedział arędarz — jego pewnie nikt nie złapie na fałszu.
— Ale możnaby złapać?
— Hm! człowiek to zawsze człowiek — szepnął żyd. — Czy ja wiem?
— Czyje to konie prowadzą?
Niespodzianie zagadniony arędarz spojrzawszy zawołał:
— Pana rządzcy.
— To on tu trzyma tyle koni?!
— Won — won — jąkając się rzekł żyd, — won ich nie tu może trzyma, ja nie wiem.
— Druga nota — w duchu powiedział sobie Maleparta. — Pierwsza że go chwalą, druga te konie.
Zbliżył się jakiś żyd do gospodarza i narzekając głośno, machając rękami, coś mu opowiadał.
— Co to, on skarzy się czegoś? — spytał mecenas.
— Nie, chowaj Boże, on to co tu skóry kupił u pana rządzcy, ale powiada, że mu wydać nie chcieli i teraz go wypchnęli ze dworu.
— A toż czemu?
— Bo się spodziewają dziedzica.
— Już ja poproszę za nim rządzcy, że mu skóry odda. Ruszaj do dworu — zawołał Maleparta.
Furman zaciął szkapy chude i popędzili groblą wierzbami wysadzoną do dworu. Jak tylko ujrzano ko-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.