Najbliższem sąsiedztwem Maleparty, był dom jaśnie wielmożnego starosty Poraja, któregośmy widzieli przejeżdżającego przez wieś, chwilą przed przybyciem dziedzica. Dalszy ciąg tej powieści wymaga, abyśmy wam mieszkańców Porajowa poznać dali. A naprzód spojrzmy na dwór i posadę jego.
U ujścia maleńkiej rzeczki, do jednej ze spławnych rzek korony, leżało miasteczko złożone z lichych chałup żydowskich i czterech karczem mających otaczać rynek. W pośrodku pięć kramików znaczyło sklepy, sprzedawano w nich czosnek, cebulę, powrozy, garnki i łojowe świeczki. Niedaleko wznosił się ratusz ozdobiony wieżyczką z chorągiewką herbową, którego okna w połowie zabite były deskami. Po za nim i po za kramami, ciągnęły się błotniste uliczki miasteczka, obstawione chałupkami walącemi się i nie lepszemi od nich stodołkami.
Gdzieniegdzie sadek z wiśniowemi drzewy, ze starą gruszą, prababką wszystkich grusz okolicznych, rozzieleniał smutno czarny ten widok. Po za miastem, w widłach dwóch rzek, wśród zielonego wału okrążającego do koła sam gródek dawny, wznosiły się mury zamku senjoralnego, świeżo odnowione i dosztukowane nowemi budowlami. Wieżyczka nad bramą wznosząca się z zegarem i balkonem, ukazywała jedyny na zamek wjazd, po zwodzonym dawniej a teraz zwodzącym tylko moście. W brukowanym dziedzińcu stał sam tak zwany dawnym zwyczajem zamek, budowa w połowie stara, w pół nowa. Dwie jego narożne baszty i środek widocznie były ze XVI. wieku, jeźli nie dawniejsze, długie oficyny dobudowano później. Po za tem wszystkiem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ II.