Rotmistrz puścił się na zwiady, aby dostać języka i powrócił nazajutrz rano do zamku. Jak tylko starosta ujrzał ze swego okna bułanego konia przed stajnią, posłał wołać do siebie p. Atanazego.
— No, a co tam? — spytał wchodzącego.
— Niceśmy prawie nie ułowili.
— Do licha! Jakto, wy mosanie rotmistrzu, powracacie tak z próżnemi rękoma?
— A zkąd czego się dowiedzieć, jaśnie wielmożny starosto? Tego djablego syna nikt tu nie zna, nikt o nim nic nie wie. Wiadomo tylko, że przybywa z Lublina, gdzie mecenasował czas długi i ogromną jak powiadają zebrał fortunę. Dobra jego po całej koronie rozsypane, w Litwie i Inflanciech, kapitały ogromne. Nabył ten majątek za nic prawie, pospychawszy dłużników i dawszy niewiele za tytuł dziedzictwa, bez czegoby może nieborak przeszły dziedzic, uplatany, musiał oddać majętność sub hastam potioritatis.
— Ale jaki to człowiek?
— Licho go wie! — odparł rotmistrz, — nikt go nie zna. Przybył do majątku w krakowskiej bryce najętemi końmi, w kitlu białym płóciennym i na pierwszym wstępie, przeszłego rządzcę, wydarłszy od niego kilka tysięcy złotych przy obrachunkach, odpędził precz. Sam podobno tu chce mieszkać. Zresztą, nikt nic nie wie o nim, zdaje się, że domator i dusigrosz, ciężko z niego coś będzie wydłubać.
— Waści wszystko ciężko, a ciężko — odezwał się starosta — ale to mosanie, bez prace nie będą kołacze, trzeba nam koło niego pochodzić. Jakby go tu zwabić?
— Albo ja wiem! To naprzód by pomyśleć należało, jak do niego przystąpić.
— Ot wiecie co, rotmistrzu, jedź do niego.
— Quo titulo?
— Jakżeś ograniczony kochanku! Niby nie wiesz, że nadjechał, a odwiedzić chciałeś rządzcę, byłby ostatni grubianin, gdyby cię odprawił, nie poprosiwszy usiąść, nie pogadawszy.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.