Ponieważ rotmistrz w swoich ekskursjach nigdy nie jechał prostą drogą, ale miał niezmienny zwyczaj zbaczać i wstępować gdzie się tylko z komina kurzyło, z wiadomościami i po wiadomości, a nadewszystko dla nakarmienia wiecznie cudem jakimś próżnego żołądka, prawdziwej beczki Danaid — nie stanął więc z powrotem w Porajowie, aż późnym wieczorem, nie mając względu na niecierpliwość z jaką go oczekiwał starosta.
— A przecież, powróciłeś waść — zawołał Poraj do rotmistrza wchodzącego na salę, w której zebrane było całe towarzystwo zamkowe. — Musiano asana bardzo kordjalnie przyjmować! A cóż, udało się?
— O to i pytać nie ma czego! — rzekł z niejaką dumą rotmistrz.
Obie panie z ciekawością na niego spojrzały.
— Dostałeś wielmożny pan języka?
— Dowiedziałem się wszystkiego czego się było można i czego się chciałem dowiedzieć.
— No, to gadajże aspan.
— Młody? przystojny? — spytała Zuzia.
— Nieżonaty? — dodała panna Katarzyna.
— Bogaty istotnie? — podchwycił starosta.
— Pozwólcież mi jaśnie wiel. państwo choć odetchnąć.
— To się znaczy, że trzeba dać anyżówki rotmistrzowi — rzekł starosta — kiedy oddycha, zawsze wódkę piję, to mu zaraz sił dodaje! Nieprawdaż?
— Nie jestem od tego.
— Jesteś więc zatem. Kasieńku! — dodał starosta — powiedz tam komu niech przyniosą aqua vitae.
— Ostatnia flaszka — szepnęła panna Katarzyna z westchnieniem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ IV.