ludzi nie miał, a czuł że stosownie do fortuny swojej powinien był ukazać się, jeźli nie chciał zostać upokorzonym. Lada szlachcic by go zaćmił. Próżny teraz, bolał już nad tem że się nie pokaże jakby mógł. Na prędce dostał sobie konia i postanowił z jednym jako tako przybranym sługą pojechać na zamek, dobrawszy strój stosowny do reszty przyboru, ciemnej barwy i skromny.
— Mniejsza o to, mówił do siebie, wiedzą że miałbym z czego lepiej się pokazać gdybym chciał. Rotmistrz, wysłany przez starostę, dawno już czatował pod gankiem aby wprowadzić Malepartę gdy przybędzie, ale i do stołu dano, dłużej czekać nie mogąc a Maleparta jeszcze się nie pokazał. Zmierzchało już gdy zsiadał z konia u ganku; rotmistrz pochwycił go zaraz pod rękę.
— A przecież, zawołał, doczekaliśmy się szanownego sąsiada! Chodźcież na górę. Starosta, któremu zapowiedziałem wasze przybycie, niespokojnie was wygląda.
Maleparta, nie bez bicia serca, poszedł za przewodnikiem. Już sam widok starego zamku, ciżby sług, koni, powozów i całego tego pańskiego dworu, uczynił na nim wrażenie; teraz się ono wchodząc wewnątrz zwiększało. Ogromne izby pełne ludzi i ruchu, ciemne i posępne, a mimo ogołocenia jeszcze budową swoją wspaniałe komnaty, nieprzywykłemu do nich, wydawały się dziwnie pańskiemi. Szlachta co się zbierała gwarząc nad stołami, i spoglądając na gospodarza, formowała także rodzaj imponującego dworu. Sam starosta wysoki, surowego i dumnego oblicza, z tą pewnością i spokojem niezachwianym na twarzy, jakie daje życie na większym świecie, panował widocznie wśród tłumu, co mu się nizko ściskając go za kolana kłaniał.
Powitał on Malepartę z godnością i dumą, a jednak widocznie z nadskakującą grzecznością: posadził go koło siebie i zaczął rozmowę. Dawno ją był przygotował sobie i teraz szło mu jak z płatka, przy pomocy kilku szlachty blizko stojącej i potakującej raźnie słowom gospodarza. W początkach obojętna rozmowa
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.