wykrzyknęli jednogłośnie:
— Zdrowie nowego sąsiada!
P. Paprocki skonfundowany, ale mile połechtany tą attencją, kłaniał się nizko, bełkotał coś i dziękował. — Usiedli, kielichy z rąk do rąk podawać zaczęto i zdrowia coraz dziwniejsze wymyślać. Starosta zachęcał do pijatyki i pilnował dobrze Maleparty, któren coraz mniej ostrożny, coraz więcej się durząc, spełniał wnoszone zdrowia, do których po staropolsku wszelkiemi sposoby naglono. Szlachta już podpojona, ściskała za kolana starostę, wykrzykiwała podrzucając czapki, i z serca ogłosiła pochwały gospodarza.
— Widzicie — rzekł na bok odprowadzając rotmistrz Malepartę — jak tu naszego starostę szanują i kochają. Mając go za przyjaciela i protektora, wszystko u nas zrobić można, a nic bez niego. On duszą naszej szlachty.
— Dziękuję wam, żeście mnie wprowadzili w dom jego.
— I więcej jeszcze podziękujecie — dodał rotmistrz — gdy się lepiej poznacie. Nasz starosta, to człowiek! Co mówię, mało, mało...
Ale zbliżył się i starosta ku Maleparcie, którego poufale wziął pod rękę. Mecenasowi już w głowie od wina i bujnych myśli szumiało, powoli przytomność zwykłą tracił, czując się jakby pochwycony tym gwarem, szumem, wrzawą, pociągniony powszechnem wynurzaniem się i wesołą rozmową, do poufalszego wypowiedzenia swych myśli. Korzystał z tego starosta i wdał się w rozmowę, niespuszczając z tego tonu senatorskiego, jaki go nigdy nie odstępował, a jednak umiejąc się zniżyć nieco i spoufalić z mecenasem, którego brał za serce każdem słodszem słówkiem.
— Mój miły sąsiedzie — odezwał się starosta — powiedzcież mi, wszak myślicie zapewne zamieszkać z nami?
— Zapewne, zapewne! — rzekł mecenas — dla samego szczęścia sąsiadowania z jaśnie wielmoż. panem.
— Wielce wam wdzięczny jestem i chciałbym oka-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.