Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ V.

Po wyjeździe Maleparty z zamku, starosta zacierając ręce, kręcąc wąsa, pociągając pasa, wszedł do komnaty, gdzie dwie panie dryzlowały poglądając w milczeniu jedna na drugą, nie bez niejakiej niechęci. Obu im marzyło się już bogate za mąż pójście, i obie roiły, że one tylko mogą się podobać Maleparcie, którego posępne oblicze, wzrok wilczy, bynajmniej ich nie odstraszał.
Obie także domyślały się, że w sobie miały współzawodnicę. Jedna drugą mierząc okiem, szukała na twarzy wyrazu uczucia, którego się w duszy domyślała, i znajdowały czego szukały, bo nie umiejąc kłamać twarzą, pod wpływem myśli silnej, wydawały się to półuśmiechem bez przyczyny zjawiającym się na ustach, to zamyśleniem głębokiem.
— Śmieszna ta ciocia, mówiła w duchu Zuzanna, że jej się dotąd śni za mąż pójście i jeszcze tak świetne.
— Dziwna ta Zuzia ze swojemi marzeniami, mówiła ciotka, pewna jestem, że jużby chciała złapać tego człowieka. Ależ szalona! młode to jeszcze, nic nie zna, nie rozumie, a już się wybiera za mąż! I za kogoż jeszcze.
Tak obydwie wzajemnie poglądały na się i szydziły w duchu z siebie, gdy wszedł uradowany w różowym humorze starosta.
— Mamy go teraz całego, rzekł, niepochlebiając, przywiązałem go do siebie węzłem ambicji, którą w nim wzbudziłem. Jedyną może mieć podporę we mnie i nie obejdzie się bez niej!