zbudzono. Smutny, drapiąc się w głowę, stanął przed starostą, który dostrzegł, że nie można z nim było o niczem mówić na serjo, a przecież nie mogąc pokonać potrzeby wynurzenia się zawołał:
— Wiesz Atanazy, przyszła mi doskonała myśl do głowy, chciałem ci ją zaraz odkryć, bo ci ufam i tyś u mnie prawą ręką.
Rotmistrz coś mruknął dziękującego, za odpowiedź.
— Jeźli to prawda — dodał starosta, — że ten twój Paprocki, tak bogaty.
— To pewna, jaśnie wielmożny starosto, że jak gdyby był żydem, albo —
— Co pleciesz — krzyknął starosta w gniewie. — On nie może być żydem.
— Albo przechrztą — dodał spokojnie rotmistrz ziewając i ukrywając ziewanie w rękawie.
— On nie może być przechrztą — przerwał gwałtownie starosta: — to być nie może. Albo waćpan słyszałeś że on przechrzta?
— Ani wiem; ani słyszałem, ani być może. Szlachcic z szlachty starodawnej, wypróbowanej, miał (wiem od niego) sprawę z synowcami czy stryjami, nie pamiętam, o majątek. Tandem gdyby był przechrztą, nie miałby ani stryjów ani synowców.
— Masz Waćpan racją, tak, tak, — dorzucił starosta — nie może być przechrztą, nie może. Zgubiłby mnie.
— Jakto jaśnie wielmożny panie?
— A tak, bo mi doskonała myśl przyszła. Mam na niego projekta.
— To ja wiem — wycedził p. Atanazy powoli i ospałe, przecierając oczy.
— Ale Waćpan nic nie wiesz.
— Może i nie wiem.
— Słuchajże Waćpan.
— Słucham jaśnie wielmożny starosto.
— Przerywasz mi, rotmistrzu.
— Milczę jaśnie wielmożny starosto.
— Milczże i słuchaj.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.