Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

— Milczę i słucham.
— Ale chciejże milczeć, naprawdę! — Rotmistrz, który po pijanu rozumując, sądził że powinien był dotrzymywać rozmowie jakiemi takiemi odpowiedziami, znowu gębę otworzył, ale mu już starosta niecierpliwy, nie dał mówić.
— Złota myśl, powiadam Waćpanu! Jeźli tak bogaty, czemu by się nie miał ożenić, albo z p. Katarzyną?
— Istotnie, ożenić by go z panną Katarzyną.
— Albo — dorzucił starosta — jeźli żadnym sposobem nie zechce, to z Zuzią.
— Istotnie jaśnie wielmożny starosto, ożenić.
— Waćpan napiły jesteś rotmistrzu?
— Istotnie, jaśnie wielmożny panie.
— Idźże waść spać.
Rotmistrz pokłonił się w milczeniu i odszedł. Dopiero nazajutrz rano, na chłodno, wzięto tę rzecz pod rozwagę.
— Ale — rzekł nasamprzód starosta — wara o tem szepnąć komukolwiek, bo fora ze dwora! Pójdziesz Aść precz bez litości.
— Jeszczem się nigdy nie wygadał.
— Waćpan go spenetrujesz, gdy tam z tego Lublina powróci, czy ma intencją ożenić się.
Jużem go spenetrował.
— I cóż?
— Ile przypominam sobie, mówił mi że gdyby dobrze.
— Ależ nie może być lepiej nad to co mu się stręczy.
— Z panną Katarzyną?? — spytał rotmistrz.
— Chociażby.
— Nie zechce.
— Dla czego? Dojrzała, wytrawna, sam wiek dla niego, imienia pięknego, fortuny mu nie potrzeba, koligacje zaszczytne, protekcja nareszcie.
— Nie zechce.